Rozdział IV

2.1K 118 28
                                    

- Samuel, do chuja, minęło już pół roku!

- Zgadza się, a skoro jesteś tego świadomy, nie masz zaburzeń percepcji czasu - oznajmiłem swobodnie, jednocześnie odsuwając telefon od ucha. Jak się zaraz okazało, był to dobry pomysł.

- Świetnie, że to zauważyłeś! - wrzasnął, co bardzo dobrze usłyszałem nawet z oddalonego od siebie głośnika. - Zauważ też to, że chcę wreszcie wrócić do roboty! Nie mogę dostać się do żadnej jednostki, a wiesz dlaczego? Bo razem z Dave'em dałeś polecenie, żeby mnie tam, kurwa, nie wpuszczać!

Odłożyłem trzymany długopis na biurko i wzdychając, zagłębiłem się w oparcie biurowego fotela.

- Po prostu potraktuj to jako płatny urlop wypoczynkowy...

- Żartujesz sobie ze mnie? - przerwał mi, niemal kpiąco. - Wypocząłem już. Czuję się, kurwa, wypoczęty jak nigdy dotąd, więc przestańcie mnie wszyscy odsyłać i traktować jakbym był pierdolonym dzieckiem!

Przymknąłem oczy. Był zły i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. To była dzisiaj już nasza piąta rozmowa na ten temat. Za każdym razem atakował mnie innymi argumentami. Bardziej lub mniej wymyślnymi. Ja natomiast starałem się przeciągać to najdłużej jak tylko mogłem.

Słyszałem, jak bierze oddech, widocznie próbując się uspokoić, co, jak podejrzewałem, nie było dla niego wcale łatwe. Gdy się odezwał, jego głos stał się o wiele słabszy.

- Sam, proszę... - zaczął, robiąc krótką przerwę, jakby chciał się zastanowić nad kolejnymi słowami. - Ta robota jest dla mnie całym życiem. Cholera, nie możesz mnie od niej odciąć. Zwariuję tu wtedy. Wiem, że wielokrotnie zjebałem i was zawiodłem, ale... błagam cię Samuel. Przynajmniej... - westchnął. - Przynajmniej daj mi jednoznaczną odpowiedź. Cokolwiek, bym wiedział na czym stoję. Tylko tyle.

Wraz z jego ostatnim zdaniem po obu stronach nastała cisza. Siedziałem nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w biblioteczkę znajdującą się naprzeciwko. Nie musiałem widzieć Austina, by wiedzieć, że nie mogłem dłużej tego ciągnąć. Zabrnąłem za daleko, a potwierdzał to ton jego głosy, jak i same słowa. Nie był kimś, kto pokazywał słabość czy bezradność, a właśnie to w tej chwili od niego wyczułem.

Tylko nie taki był tego wszystkiego cel.

Miał po prostu odpocząć, zregenerować siły, przynajmniej na jakiś czas zapomnieć o wszystkich sprawach, które miały z nami związek. Problem w tym, że to był Austin. Gdyby nie został do tego zmuszony zarówno przez swój stan zdrowia, jak i przez nas, już po wybudzeniu wróciłby do swoich obowiązków. Odkąd go znam, nie prosił nawet o jeden dzień wolnego. To, że udało mi się przeciągnąć jego urlop do ponad sześciu miesięcy, niezaprzeczalnie było jednym z moich większych osiągnięć.

Pod jego nieobecność najważniejszymi sprawami zajmowała się Isa, natomiast cała reszta należała do Connora, którego Austin sam wcisnął na swoje zastępstwo. Chociaż chłopak bardzo dobrze sobie radził, wiedziałem, że był już tym wykończony i z pewnością wolałby jak najszybciej wrócić na wcześniejsze stanowisko.

Nie dało się też ukryć, że bez niego całość nie szła już tak gładko jak zawsze. Między naszymi ludźmi zaczęły powstawać konflikty, transakcje się opóźniały, akcje były niedokładne. Austin, jak nikt inny, potrafił się tym zająć.

Założyłem nogę na nogę, odchylając głowę delikatnie do tyłu.

Był po prostu niezastąpiony. A po tych latach traktowaliśmy go jak członka rodziny. Najbliższego przyjaciela, który wiedział o nas niemal wszystko.

- Na pewno nie skusisz się na jeszcze tydzień wolnego? - zapytałem z lekkim uśmiechem i tak znając już odpowiedź. - Niektórzy marzą o tym, by leżeć na łóżku i dostawać za to pieniądze.

Sandersowie | TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz