Rozdział VII

2.1K 135 59
                                    

Uniosłem rękę, spoglądając na wolno poruszające się wskazówki zegarka. Siedziałem tu dobre piętnaście minut, a to dlatego, że Austin spóźniał się na spotkanie, które sam zainicjował. W dodatku, jeżeli się wcześniej nie przesłyszałem, miało to być coś pilnego. Gdyby nie fakt, że i mi zdarzyło się kilka razy spóźnić przez niezależne ode mnie sytuacje, już byłbym w drodze do domu. Jednak to, że byłem już zniecierpliwiony, było małym niedopowiedzeniem.

Przesunąłem wzrokiem po grupce mężczyzn, którzy najprawdopodobniej właśnie wykorzystywali swój wolny czas. A przynajmniej teoretycznie. Odkąd wszedłem do pomieszczenia, wszystkie głosy ucichły. Jedyne co dało się słyszeć, to mój oddech i ocieranie się materiału o materiał, gdy postanowiłem się poruszyć. Żaden z nich nawet nie kaszlnął. Spojrzenia mieli wbite w ekrany smartfonów i nie zapowiadało się na to, by któryś odważył się zerknąć na coś innego.

Bo najlepiej się nie wychylać i być niezauważonym.

Zacząłem stukać palcami, gdy z pewnością minęło już kolejne pięć minut. W końcu wyciągnąłem i swój telefon, wchodząc w kontakty, i odszukując Austina. Już miałem do niego dzwonić, jednak mój palec zastygł, kiedy po zupełnie cichym pomieszczeniu rozniósł się czyjś wołający głos, a przez przejście przebiegła zaraz mała dziewczynka z rudnymi, kręconymi włosami.

– Ana! – Mężczyzna ponownie zawołał, zdyszany wbiegając do pokoju. Jego wzrok od razu spoczął na dziewczynce. – Ana, w tej chwili tu wracaj!

– Nie! – oznajmiła hardo. Pokazała mu język, a gdy ten zrobił pewny krok, by ją złapać, uciekła mu. Podbiegła do mnie, ukucnęła i szybko oplotła ręce wokół mojej prawej nogi.

Widziałem, jak wzrok mężczyzny przenosi się na moją twarz, jakby chciał tylko zobaczyć do kogo mała się przyczepiła, ale najwidoczniej nie spodziewał się, że tym kimś będę ja. Wnioskowałem to po tym, jak bardzo zbladł.

– Przepraszam, szefie. Już ją zabieram – powiedział szybko, zaraz zwracając się do rudowłosej. – Ana, przestań się wygłupiać. Chodź tu do mnie.

Poczułem, jak mocniej się przytuliła, kiedy powtórzyła twardo:

– Nie! Nigdzie nie idę!

Moje kąciki ust drgnęły w uśmiechu.

– Proszę cię – spróbował jeszcze raz. – Jeżeli będziesz grzeczna, później pójdziemy na ciastka, które tak lubisz, dobrze?

Ani trochę nieprzekonana, pokręciła głową. Jej opiekun ewidentnie nie miał pojęcia co powinien teraz zrobić. Podejrzewałem, że gdyby to nie była moja noga, nie miałby aż takiego problemu.

– Naprawdę bardzo przepraszam, szefie – wydusił. – Jest strasznie uparta.

Spojrzałem na małą, która zmarszczyła na mężczyznę gniewnie brwi. Nie powstrzymywałem delikatnego uśmiechu, kiedy sam zaczął się pojawiać. Musiał jej czymś podpaść.

– Uparta? – powtórzyłem rozbawiony, a gdy tylko usłyszała mój głos, jej zaciekawione spojrzenie powędrowało do moich oczu.

Cóż, można powiedzieć, że upartość u płci przeciwnej była mi aż zbyt dobrze znana. Może tamte damy nie były na oko pięcioletnimi dziewczynkami, ale również nie było łatwo cokolwiek zrobić, kiedy się czegoś uwzięły.

Odrobinę się pochyliłem, by lepiej ją widzieć i wyciągnąłem w jej kierunku dłoń.

– W takim razie zechcesz mi się pokazać, uparciuchu? – zapytałem miękko.

Widziałem, jak się nad tym zastanawia, ale ostatecznie puściła moją nogę i położyła swoją dłoń na mojej. Delikatnie złapałem jej drobną rączkę i poprowadziłem przed siebie.

Sandersowie | TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz