Rozdział XXIX

2.2K 131 101
                                    

Wracałam właśnie z własnej, nieprzymuszonej woli, do posiadłości Sandersów. Naprawdę miałam ochotę powiedzieć sobie, że zwariowałam. Wejście tam teraz, będzie zupełnie czymś innym, niż wejście tam, kiedy o niczym nie wiedzieli.

Poprawiłam się na siedzeniu, regulując pas bezpieczeństwa, który w tej chwili niewiele z bezpieczeństwem mi się kojarzył. Cholera, był daleko od określenia bezpieczeństwa, kiedy wydawał się mnie dusić.

Głowa Dave’a przekręciła się do tyłu, a jego wzrok spoczął wprost na mnie, gdy musiał zobaczyć moje coraz intensywniejsze wiercenie się, kiedy z każdą chwilą byliśmy bliżej do celu.

Sanders ewidentnie wrócił do siebie. Chociaż, czy rzeczywiście mogłam to tak nazwać? Po tym, czego byłam światkiem kilka godzin temu, nie było teraz śladu. Jego oczy nie były podpuchnięte, twarz wydawała się wypoczęta, wcześniej walające się na wszystkie strony włosy, teraz odnalazły swoje miejsce na głowie. Był opanowany.

A jednak wszystko było inaczej.

W jego niebieskich oczach nie skrywało się nawet najdelikatniejsze ciepło. Były chłodne i przeszywające. Jego usta nie układały się w żaden uśmiech, który wcześniej niemal z nich nie schodził. Twarz była poważna, aura władcza i dominująca. To nie był mężczyzna, którego poznałam i którego widziałam przy May. To był mężczyzna, którego sobie wyobrażałam, gdy słyszałam jego nazwisko.

Naprawdę nie śpieszyło mi się, by poznać go również od tej strony. Bo gdy tylko jego spojrzenie przesunęło się po mojej twarzy, miałam ochotę zniknąć mu z oczu.

– Nie stresuj się tak – mruknął ozięble, odwracając się z powrotem przodem do kierunku jazdy. Niestety nie mogłam powiedzieć, że te słowa jakkolwiek pomogły. – Jeżeli powiedziałaś mi prawdę, nie musisz się bać.

Powiedziałam. Tak, jak wcześniej ustaliłam z Samuelem, gdy tylko Dave wstał i doprowadził się do porządku, wyjaśniłam mu wszystko, co chciał wiedzieć. O dziwo nie trwało to długo. Jego pytania były konkretne, a ja też starałam się dawać mu konkretne odpowiedzi. Bez problemu potrafił kilkoma pytaniami dowiedzieć się najistotniejszych kwestii. A kiedy moje odpowiedzi najwyraźniej przypadły mu do gustu lub przynajmniej dzięki nim zaczął mnie tolerować, pozwolił, bym pojechała razem z nimi. I otwarcie przyznał, że mogę się przydać.

Być jakkolwiek użyteczna.

Przeniosłam swoje spojrzenie na Samuela. Kierował w ciszy, ale widziałam, jak co jakiś czas po prostu na mnie zerka. Jakby się upewniał, czy aby na pewno nadal siedzę na swoim miejscu. Albo czy byłam jeszcze przy zdrowych zmysłach.

Nad tym sama się zastanawiałam.

Czy ten dzień mogłam nazwać szalonym? Powitanie go, będąc przykutą kajdankami do łóżka, już chyba odstawało w jakiś sposób od normy. Mój oprawca był na tyle miły, że zaprowadził mnie do łazienki po tym, jak zwymiotowałam mu obok łóżka w trakcie przesłuchania, bo chociaż wcale nie czułam się tragicznie po nocnym piciu, mój żołądek nie zamierzał jednak dawać mi forów. A później... A tego co było później w żaden sposób nie planowałam. Cholera, to się po prostu stało.

Przeniosłam szybko wzrok za samochodową szybę, próbując skupić się na mijanych budynkach i pojazdach.

Przecież ludzie chodzą ze sobą do łóżka i wcale nie muszą być razem. W związku. Nawet w jakiejkolwiek relacji. Czasami po prostu... to robią. Dla samej przyjemności.

I w żadnym wypadku nie żałowałam, że zrobiłam to z Samuelem. To było wyjątkowe. W każdym znaczeniu tego słowa. Przez cały czas miałam wrażenie, że... byłam jego jedyną myślą. Całował mnie tak, jakby nigdy nie chciał przestać, tak, jakbym była boginią, a nie... zwykłą kobietą. Jego zielone spojrzenie błądziło po mnie, jakby jeszcze w życiu nie widział nikogo piękniejszego. Dotykał, jakby wciąż było mu mało, w dodatku był z tym jednocześnie delikatny, jak i stanowczy. Wielbił mnie w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

Sandersowie | TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz