Rozdział V

2.1K 129 49
                                    

Dojechanie na miejsce nie zajęło mi wiele czasu. Mógłbym nawet powiedzieć, że droga była spokojna i przyjemna. Wjechałem na podziemny parking, zatrzymując się dokładnie na tym samym miejscu co poprzednim razem. Wysiadłem z samochodu, zamknąłem go i oparłem się o drzwi, zerkając w stronę wejścia.

Chcąc czy nie, nawet jeżeli nie zwracałem wtedy na to większej uwagi, numer piętra i mieszkania po prostu zapisał się w mojej pamięci. Trafienie pod odpowiedni adres nie będzie więc niczym trudnym. Zostaje tylko pytanie, czy Arill postanowi mi otworzyć. Fakt, że nie odebrała ode mnie telefonów, powinien być jednoznaczną odpowiedzią.

Tylko że to nie było akurat dla mnie żadną przeszkodą. Temat stresu, o który zapytałem, musiał wiązać się z czymś, czego nie chciała poruszać. Nie spodziewała się, że będę próbował się w to zagłębić. Przestraszyła się, i aby uniknąć tego tematu, pożegnała się i rozłączyła. Dlatego nie lubiłem takich rozmów przez telefon. Nie mogłem wtedy nic zrobić.

A może ze wszystkim się mylę i przesadnie interpretuję jej zachowanie? W końcu kilka wymienionych zdań nie sprawiało, że znałem ją teraz na wylot. Właściwie nic o niej nie wiedziałem, oprócz tego, że naprawdę wtedy nie zamierzała dać chłopakowi uciec z jej torebką. W dodatku była ostrożna i sprawiała wrażenie osoby, która umiała się obronić. Mimo to, właśnie te kilka zdań sprawiło, że tu przyjechałem i zacząłem kierować się do jej mieszkania. Zainteresowała mnie, a to nie pozwalało mi zignorować jej wcześniejszego telefonu.

Wyciągnąłem rękę z kieszeni, pukając trzy razy do drzwi. Odczekałem chwilę i kiedy planowałem zapukać ponownie, po drugiej stronie usłyszałem ciche szmery, zdradzające czyjąś obecność. Miałem chyba o niej nie wiedzieć.

Przesunąłem się i zrobiłem niedbały krok do tyłu, powstrzymując uśmiech. Bez wątpienia jej wzrok właśnie mierzył moją osobę. I to dłużej niż wystarczyło, by stwierdzić, kto stoi po drugiej stronie drzwi.

Wciąż czując na sobie jej spojrzenie, nie mogąc się powstrzymać, przejechałem językiem po górnej wardze i spoglądnąłem w bok, tym samym pokazując swój profil. Przeczesałem palcami włosy i włożyłem dłoń z powrotem do kieszeni płaszcza. Przez cały ten czas panowała wyjątkowa cisza, a przynajmniej do momentu, aż nie spojrzałem na wizjer. Uśmiech sam wpłynął na moje usta, gdy rozchodzące się dźwięki były najwidoczniej próbą cichego odejścia od drzwi. Zdążyła przy tym kilka razy w coś uderzyć i raz coś zrzucić.

Rozbawiony pokręciłem głową.

– Skoro już wiem, że tam pani jest, może porozmawiamy?

Przez dobrą chwilę nie dostałem od niej żadnej odpowiedzi. Cisza się przedłużała, jednak drzwi w końcu się otworzyły. Stanęła w ich przejściu, a spojrzenie zmęczonych oczu zatrzymała na mojej twarzy.

– Nie spodziewałam się tu pana. Niedługo mamy dwunastą w nocy – zauważyła, ale nie wyglądała, jakby godzina miała dla niej jakiekolwiek znaczenie.

– A pani nadal nie zmrużyła oka – odpowiedziałem, na co nieznacznie się skrzywiła.

Nie miała makijażu – to było pierwsze co dostrzegłem, gdy skupiłem na niej wzrok. Łagodne rysy, oliwkowa cera, lekko zaokrąglony nos, pełniejsza dolna warga ust. Oprócz tego brązowe kosmyki z luźno upiętego koka opadały po bokach jej twarzy, a szaroniebieskie oczy nie przestawały mnie z równą wzajemnością obserwować. Nawet cienie pod nimi, które były efektem niewyspania, nie ujmowały jej urody.

Zbliżyłem się odrobinę, by zmniejszyć dzielącą nas odległość i poprawić komfort rozmowy, ale na mój ruch automatycznie się wyprostowała i zrobiła półkrok do tyłu. Stanąłem więc, nie podchodząc bliżej. Chociaż naprawdę miałem nadzieję, że nie wyglądałem w jej oczach na seryjnego mordercę, o którym wspominała, widocznie jej obawy wobec mnie nie zniknęły w całości. Nadal była ostrożna, co potwierdzało nawet to, że ani przez chwilę nie puściła klamki.

Sandersowie | TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz