Rozdział XXXII

2.1K 139 147
                                    

- Na pewno wszystko u was dobrze? - zapytałam po raz setny mamy, gdy od dobrych kilkunastu godzin zjadał mnie stres. Chociaż zjadał to było zbyt lekkie słowo. Pożerał? Połykał w całości? Cokolwiek robił, czułam się tragicznie, a niepokój nie chciał mnie nawet na chwilę opuścić.

Nolan wyszedł z więzienia. To był ten dzień, gdy nie był już bezpiecznie odizolowany. Gdy ponownie w każdej chwili mogłam go przypadkiem spotkać na swojej drodze.

A co najgorsze, w poszukiwaniu mnie, mógł udać się do moich rodziców. Mimo że Samuel mnie zapewnił, że będą mieli najlepszą ochronę, zawsze przecież mogło pójść coś nie tak. Jego ludzie mogli zawieść, mogli stracić moich rodziców z oczu albo być zbyt daleko, by odpowiednio zareagować. Mogło wydarzyć się niemal wszystko.

Cholera, popadam przecież w paranoję.

- Nie, nie jest dobrze, skarbie - odparła poważnie, na co gwałtownie stanęłam, a moje ciało znalazło się w najwyższej gotowości.

- Coś się stało?! - spytałam od razu, mając już w głowie różne scenariusze. - Mam tam przylecieć? Na pewno załapię się jeszcze na jakiś lot. Daj mi tylko trochę czasu...

- Eve! - przerwała mi stanowczo, a ja zamilkłam, czekając na to, co chciała powiedzieć. - Nie jest dobrze, bo zamiast skupić się na swojej wielkiej sprawie, przez cały czas martwisz się o nas. - Moje ramiona opadły, gdy te słowa do mnie dotarły. Przy następnych, głos mamy złagodniał. - Skarbie, wiem, jaki dzisiaj mamy dzień, ale to nic nie zmienia. Nie możesz się bać tego człowieka do końca życia. A na pewno nie możesz tak bardzo martwić się o nas. Potrafimy sobie poradzić.

Przysiadłam na krańcu łóżka, biorąc głębszy wdech.

Mama miała rację. Nie mogłam się nim przecież przejmować do końca życia. Wyszedł z więzienia i najprawdopodobniej ruszył właśnie w swoją drogę. To był koniec naszej historii.

- Przepraszam - powiedziałam cicho do telefonu, przykładając dłoń do czoła. - Nie powinnam się tak nakręcać, ale po prostu chcę mieć pewność, że będziecie bezpieczni.

- Jesteśmy bezpieczni - zapewniła głosem pewniejszym, niż zazwyczaj mogłam u niej słyszeć. - Poza tym myślałaś, że z tatą nie zauważymy ochrony, którą kazałaś tu przysłać?

Przełknęłam ślinę, unosząc głowę.

- Wiecie o nich? - spytałam i chyba głupszego pytania w tej chwili nie mogłam już zadać. Oczywiście, że wiedzieli. Cholera, mieli przecież trzymać się w cieniu.

- Przecież wiesz, że mam dobrą pamięć do twarzy, a pewne cztery osoby jakoś wyjątkowo często ostatnio pojawiają się przed moimi oczami. Przynajmniej robią to na zmianę.

Przetarłam oczy palcami. To była prawda. Mogłam z ręką na sercu przyznać, że jej pamięć do twarzy nie tyle była dobra, co bardziej precyzując doskonała.

- To tylko na jakiś czas - obiecałam. - Mogę im przekazać, by trzymali się bardziej z boku, ale proszę, nie każ mi ich odwoływać, mamo. Nie będą wam wchodzić w drogę.

- W porządku - zgodziła się, a moje ciało w jakiejś części zalała ulga. - Nie mam nic przeciwko, jeżeli dzięki temu będziesz czuła się spokojniejsza. Poza tym, oni są z FBI? Przystojniaków tam macie. Zwłaszcza ten blondyn. Wygląda na porządnego chłopaka.

Skrzywiłam się, doskonale wiedząc o kim mówi. W końcu Samuel pozwolił mi się osobiście z nimi spotkać, bym mogła im powiedzieć najistotniejsze rzeczy. Wolałam jednak nie wspominać mamie, że to nie FBI było ich chlebodawcą.

- Na pewno taki jest - powiedziałam, chociaż do tej pewności było mi daleko. Najważniejsze, że bez słowa słuchali swojego szefa, który, jak na razie, naprawdę wydawał się być po mojej stronie. - Ale nie umówię się z nim - dokończyłam, wiedząc w jakim kierunku chciała podążyć. - Ani z nikim innym. Nie chcę wchodzić w żadne związki, mamo.

Sandersowie | TOM 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz