Rozdział 4

10K 374 28
                                    


Czuję na swoim policzku delikatne muśnięcie, powolne i wręcz nierealne. Z moich ust wydostaje się pomruk zadowolenia jednak dotyk znika a ja wtulam się jeszcze bardziej w koc którym jestem okryta. Dopiero po chwili dociera do mnie iż nie jest to mój koc bo nie jest ani mięciutki ani nie pachnie jak zawsze kwiatkowym zapachem środka do prania. Choć akurat jeśli chodzi o zapach to mi się podoba, drzewo sandałowe z nutką czegoś innego specyficznego. Nie mogę przypomnieć  sobie co to za zapach i przypisać go do żadnej rzeczy ani osoby.

O cholercia! 

Zrywam się że swojego miejsca i nagle siadam bo przypominam sobie gdzie powinnam być i gdzie nadal jestem. Moje oczy przyzwyczajają się do pół mroku dopiero po chwili, zauważam, że rolety na szklanych drzwiach zostały zaciągnięte. Nawet nie wiedziałam, że taka opcja istnieje. Na biurku pali się lampka, której także nie było jak zasypiałam. 

Cholercia, po raz drugi. Ja naprawdę zasnęłam w pracy. Zerkam w stronę gabinetu i moje oczy robią się jeszcze większe gdy dociera do mnie, że drzwi są otwarte. Wstaję szybko i dopiero teraz  gdy materiał opada na ziemię uświadamiam sobie, że byłam przykryta marynarką. Podnoszę ciemny materiał i ze skruszoną miną podchodzę do ciemnych drzwi w które chcę  zapukać.

-Wejdź Mile. - odzywa się tym swoim głosem pozbawionym emocji na co przełykam ciężko ślinę. Wiem, że właśnie mnie zwolni więc nie zostaje mi nic innego niż stawić mu czoła.

Staję naprzeciw faceta odzianego w białą koszulę. Jego krawat zniknął a górne guziki są rozpięte. Unoszę wzrok na jego twarz i co mnie zaskakuje to uśmiech. I jeśli mam być szczera to powala mnie on doprowadzając mój zaspany mózg do jeszcze większej papki, którą w nim mam od momentu gdy się przebudziłam. Na zmianę otwieram i zamykam usta ale nic z nich nie wychodzi bo sama nie mam pojęcia co mogę powiedzieć. 

-Wyduś coś w końcu z siebie. - mamrocze facet na co wzdycham i mój wzrok znów pada na moje bose stopy. Gdzie się podziały moje buty? I dlaczego dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ich nie mam?

-Gdzie są moje buty? - pytam jak głupia poruszając palcami u stup. Jego głośmy śmiech wypełnia całe pomieszczenie a mnie przechodzi dreszcz po całym kręgosłupie. 

-Zaprawdę jesteś ciekawym zjawiskiem. - duma gdy udaje się mu w końcu przestać ze mnie nabijać przez co czuję jak na moje policzki wpełza rumieniec. - Dobra a teraz koniec z głupotami. - jego głos z rozbawionego powraca do tonu jaki już znam czyli zimny i ochrypły. 

-Przepraszam. - dukam i zerkam na niego na co unosi brew w górę. - Za to, że zasnęłam. Zawsze wcześnie wstaję i musiało mnie dopaść zmęczenie. - tłumaczę się jak głupia. - Do tego nie miałam co już robić a Pan nie wychodził do domu i ...

-Skończ. - przerywa moje głupie gadulstwo i patrzy się na mnie przenikliwie. - To moja wina bo powinienem Cię poinformować, że możesz już iść dużo wcześniej. Zapomniałem, że nadal tam siedzisz. - tłumaczy na co robię wielkie oczy. 

Jak to zapomniał, że tam siedzę? Dosłownie mam ochotę mu powiedzieć, żeby się walił bo nie robi się czegoś takiego. Powinnam spać w swoim łóżku już od paru godzin a nie się teraz męczyć z nim. Chyba widzi mój gniew bo jak mi się wydaje trochę mu głupio.  

-Na swoją obronę mam to, że nikt nigdy nie został dłużej niż do ósmej. - mamrocze po czym poprawia się w fotelu. - Jak chcesz to Cię odwiozę bo i tak już wychodzę. 

-Nie trzeba. - fukam zła i odwracam się do wyjścia. Dopiero za drzwiami przypomina mi się, że nadal trzymam jego marynarkę i zawracam na pięcie by mu ją oddać. Oczywiście jak na złość muszę uderzyć głową w ścianę, której tu przed chwilą nie było. 

Szklane wieżeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz