Hej, pisałam i pisałam ale udało mi się skończyć byście przeczytały przed snem. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie sprawdzam bo nie mam już na to dzisiaj siły, więc przepraszam za błędy albo jakieś niespójności w zdaniach. Do następnego KK.
Kiedyś myślałam, że będzie łatwiej mi znieść odrzucenie. Nigdy jednak tak się nie stało. Nawet teraz kiedy mam czternaście lat nadal mnie boli gdy jacyś obcy ludzie nie wybierają mnie na swoje dziecko. Gdy byłam mała ominęło mnie wiele dni wyborów. Zazwyczaj miałam karę albo nie wiedziałam, że to ten dzień. Wiele razy hasałam po polach i łąkach otaczających sierociniec. Uwielbiałam wolność jaką czułam w tamtych momentach. Dorastałam i dzień wyboru stał się bardziej bolesny niż radosny. Patrzyłam jak moje współlokatorki z pokoju odchodzą a ich miejsce zajmowały inne, które także odchodziły. Czasem mieszkałam z niektórymi rok czasem trzy ale nigdy nie było dziewczynki, która została by tak jak ja na zawsze. Byłam jedyną stałą na drugim piętrze. Na pierwszym za to była Jim.
I choć łączyło nas to iż zostałyśmy jako jedyne do końca tego chciała. Sama nie zjawiała się by ktoś chciał ją adoptować. Uciekała gdy nawet dyrektorce udało się by ją wybrano. Zawsze twierdziła, że nie chce być zależna od innych. W dniu osiemnastych urodzin wyprowadziła się pokazując wszystkim środkowy palec z największym uśmiechem w życiu. Śmiałam się tamtego dnia tak bardzo, że aż szczęka mnie bolała a rok później chciałam zrobić to samo. Kończyłam urodziny w czerwcu i zaraz po nich kończyłam szkołę. Jim powiedziała mi, że sierociniec dał jej pieniądze na rozpoczęcie nowego startu. Nie wiele ale wystarczająco by wynająć kawalerkę i dając czas do podjęcia pracy.
W swoje czternaste urodziny zrozumiałam, że jestem już zbyt duża żeby ktokolwiek mnie zachciał. Każdy patrzył na mniejsze dzieci ale i tak dwa razy do roku stawiałam się na dziedzińcu gdy przychodzili ludzie z zamiarem adopcji dziecka.
Tamtego dnia było jednak inaczej. Już od rana kazano mi sprzątać i pilnować maluchów. Niedziele zazwyczaj spędzałam właśnie z nimi bo przynosiły radość w nasze mury. Jimi i ja miałyśmy najwięcej obowiązków jako najstarsze. Reszta z dziewczynek nie skończyła dziesięciu lat. Śmiem twierdzić iż dyrektorka nas wykorzystywała ale nigdy też nie miałam z tym problemów. Zostawiłam Jim z nimi na chwilę i natknęłam się na jedną z wychowawczyń, która opowiadała gromadce ludzi o pociechach z domu dziecka. Twierdziła jak to maluchy są samodzielne no i zdolne. Jak zawsze podsłuchiwałam. Nie potrafiłam się powstrzymać. W tamtym dniu usłyszałam, że ja i Jim to najstarsze dzieci i nikt nas nie chciał do tej pory. Jesteśmy niesforne i dość trudne ale za to piękne.
Więcej nie słuchałam bo w tamtym czasie usłyszeć iż nikt Cię nie chce rozrywało serce. Łamało je tak samo jak odrzucenie przez kobiety zajmujące się nami. Pobiegłam do starej szopy i wsiadłam na rower, którym mogłam jeździć do szkoły. Jechałam przed siebie pedałując ile sił w nogach. Znałam całą okolicę bo nie raz ją zjeździłam. Znałam miejsce do którego się wybierałam i wiedziałam, że nikt mnie tam nie znajdzie.
Stary hotel z nadal zawieszonym szyldem ale opuszczony już dobrych dziesięć lat. "Bezpieczna przystań" dosłownie jego szyld drwił ze mnie ale też fascynował. Uwielbiałam przechadzać się po jego wnętrzu. Piękna weranda i wielkie drzwi prowadzące do miejsca z innego świata. Kiedy wchodziłam przez wysoki hol zawsze miałam wybór. Iść na prawo do salonu z pięknymi zdobieniami i wielkim żyrandolem albo pójść na lewo przechodząc przez kuchnię w starym stylu, pozostawiono w niej szafki i puste kredensy. Wszystko z drewna, które nawet po latach nadal trzymało swoją formę. Dalej można iść do cudownej jadalni z wielkimi oknami wychodzącymi na tyły, która łączyła się z salonem. zaraz przy wejściu znajdowała się recepcja z niewielkim kontuarem i coś jak biblioteka może gabinet może oba na raz. Wysokie regały były puste i miały na sobie pełno kurzu. Na podłodze znalazłam książkę jedyną, która została tu po właścicielce. "Mały książę". Dziwnie kojąca gdy czytałam ją siedząc na parapecie i patrząc przez okno. Nigdy jednak jej nie zabrałam. Zawsze zostawiałam ją w tym samym miejscu licząc, że ją znajdą i zabiorą.
CZYTASZ
Szklane wieże
RomanceMila mimo niepowodzeń w życiu stara się wyjść na prostą. Razem z przyjaciółkami mieszka w Chicago, stara się wieść spokojne i poukładane życie bez zbędnych komplikacji. Gdy podejmuje pracę w biurze wszystko rozsypuje się jak szklane wierze, które tw...