Rozdział 6

9.6K 378 8
                                    

Zapinam szczelnie płaszcz i mocniej niż zwykle otulam się kapturem, bo wcale nie żartowali z tym ochłodzeniem. Teraz trochę żałuję iż faktycznie dzisiaj nie przyjechałam taksówką. Gdybym nie bała się o kradzież mojego roweru to bym go tu zostawiła lecz to jedyny środek transportu jaki posiadam i w dodatku sporo mnie kosztował. Co prawda nie jest z górnej półki ale wprost pokochałam moją białą damkę. Do tego sprzedawca sam dorzucił mi wiklinowy koszyk i go zamontował. Ten rower towarzyszy mi od czterech lat i nigdy mnie nie zawiódł. 

Jednak nim pojadę do Pita wskakuję do sklepu naprzeciwko i zgarniam trzy batoniki proteinowe. Mój brzuch warczy jak najęty i wciąż przypomina mi o tym bym go nakarmiła. Nim wychodzę ze sklepu pochłaniam pierwszy baton, który popijam wodą. Z ulgą chwytam rower i mknę ulicami Chicago które z każdą minutą coraz bardziej toną w mroku nocy. Nadal nie wiem czy pokocham to miasto lecz coraz bardziej wydaje mi się, że utknęłam w nim. 

Skręcam w ulicę na której mieszkają moi chłopcy i od razu zauważam iż brakuje tu kolejnej lampy z oświetlenia ulicznego. Już raz zgłaszałam za nich ten problem ale jak widać nic się nie poprawiło. Czasem mam wrażenie, że wystarczy wyjechać z centrum na przedmieścia by trafić do zupełnie innego świata. Kolorowe ulice i wielkie budynki znikają wraz z każdym kilometrem. Nienawidzę tego podziału gdzie władze dbają o centrum niż o dzielnice zamieszkałe przez klasę niższą. 

Sama trafiłam tu podczas pracy na studiach. Odbywając starz w opiece społecznej musiałam trzymać pieczę i dopełniać formalności dla paru rodzin. Pracowałam wtedy z Megan i to był najlepszy czas w moim życiu. Ta kobieta robiła wszystko z sercem. Widać było iż przejmuje się każdym dzieckiem i rodziną trafiającym pod jej opiekę i tym mnie kupiła. Nauczyła mnie jednak by nie przywiązywać się zbyt do rodzin musiałam być obiektywna względem nich lecz niestety nie udało mi się to. Za każdym razem gdy tylko pomyślę o Picie i tym co robi dla swoich wnuków serce rośnie mi z dumy. 

Ten starszy Pan zajmuje się dzielnie wychowaniem trzech chłopców od kiedy zginęła ich matka w wypadku. Gdyby nie on trafili by do domu dziecka a sama wiem najlepiej jakie piekło czasem on ze sobą niesie. Zeskakuję z roweru na podjeździe niewielkiego domu i uśmiecham się gdy zauważam jak firanka faluje w oknie. Stawiam rower pod niewielkim płotem i zapinam go do niego po czym idę do drzwi, które są już szeroko otwarte. 

-Mile! - Pisk powitania sprawia iż uśmiech nie schodzi mi z ust. Kucam by przytulić chłopca i targam mu włosy.

-Luka czy ty znowu urosłeś? - pytam gdy się ode mnie odsuwa.

-Tak ale to nic gdybyś zobaczyła Pitera. On to dopiero poszybował. - chce mi się śmiać bo widziałam ich niecały miesiąc temu i trochę żałuję iż nie mogę z nimi spędzać więcej czasu. Zakochałam się w tych przystojnych chłopcach po wsze czasy. 

-Gdzie reszta? - pytam wchodząc do domu. 

-Connor jest w kuchni a Piter w pracy. - marszczę czoło na słowa ośmiolatka i przyglądam się mu badawczo. Jednak nie dane mi jest zapytać o szczegóły bo na powitanie wychodzi Connor i tak jak Luka ściska mnie z wielkim uśmiechem. 

-Luka co Ci mówiłem o otwieraniu drzwi?

-Widziałem przez okno, że to Mile. - wystawia język bratu i chowa się za moimi nogami. 

-To nie znaczy, że wolno Ci otwierać drzwi. - mówię. - Zawsze zaczekaj aż osoba po drugiej stronie się odezwie a ty będziesz pewien. Jest ciemno i mógłbyś mnie z kimś pomylić. 

-Dobrze będę uważać. - odpowiada z kwaśną miną. Przez chwilę przyglądam się mu i czochram jego ciemne włoski, którym przydałoby się strzyżenie. 

Szklane wieżeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz