Rozdział 30

6.8K 358 28
                                    

Przechodząc przez drzwi pogotowia opiekuńczego mam zupełną pustkę w głowie. Powinnam się skupić ale moje myśli są przy Picie i tym czy wszystko z nim dobrze. 

-Witam ja w sprawie Luki i Connora Collinsów. - Starsza Pani przegląda powoli coś w komputerze nawet nie racząc na mnie spojrzeć po czym chwyta telefon i przykłada go sobie do ucha. 

-Ktoś do Ciebie. Chodzi o tych chłopców co jeden zwiał. - rozłącza się i każe mi usiąść i czekać. 

Swoim zachowaniem podnosi mi ciśnienie i mam wrażenie, że zaraz eksploduję. Prowadzę Pitera do krzeseł i choć sama nad sobą nie panuję to pouczam jego. 

-Siedź cicho i nie odzywaj się. Nie ważne co by się działo musisz być miły i uprzejmy. Na każde pytanie odpowiadaj a jak nie chcesz to przynajmniej powiedz tak lub nie. Będą pytać o wszystko i czasem nie przyznawaj się, że pracujesz w tygodniu. - mówię cicho na co kiwa głową. - Możesz dorabiać sobie w weekendy ale podkreślaj, że szkoła jest najważniejsza. 

-A co z chłopcami?

-Myślę, że już są po wywiadzie środowiskowym. 

-Chodziło mi czy pozwolą mi się nimi zająć? - nie powinnam burzyć jego nadziei ale muszę być z nim szczera. 

-Myślę, że nie. - widzę jak smutnieje a jego ramiona opadają jakby ktoś wypompował z niego życie. 

-To co z nami będzie. 

-Jest parę opcji. Jeśli dziadek będzie szybko wracał do zdrowia i wyjdzie z szpitala po tygodniu zostaniecie tu. Gdyby tak się nie stało traficie do rodziny zastępczej póki on nie będzie mógł się wami zająć. Oczywiście to też może się przedłużyć bo musi wam zapewnić środki do życia a to wszystko jest powiązane z jego stanem zdrowia. 

-Chyba zwymiotuję. - mówi więc każę mu pochylić się i wsadzić głowę między kolana. 

-Oddychaj głęboko. Wdech i wydech. To zrozumiałe, że się denerwujesz ale musisz teraz być skupiony. - po chwili przechodzi mu napad nudności lecz panicznie rozgląda się po całym pomieszczeniu i osobach siedzących na ławkach wzdłuż korytarza. 

-Mile, musimy coś zrobić. Luka nie poradzi sobie w takim miejscu. - bierze głęboki wdech a ja biorę z niego przykład. - A jak rodzina zastępcza okaże się okropna tak jak wtedy gdy mama umarła?

-Nic takiego się nie stanie. - mówię pewnie bo choć strach mnie ogarnia chyba wiem co mogę zrobić. 

Pit mi nie raz pomógł i postawił mnie na nogi po tym co zrobił mi Nick. Nigdy mu tego nie zapomnę. Dzięki niemu zaczęłam normalnie funkcjonować i przestałam bać się własnego cienia. To on uświadomił  mi, że jestem kochana i to on pokazał mi ile człowiek jest w stanie zrobić by pokonać wszystkie przeciwności jakie zsyła na niego los. 

-Wezmę was pod opiekę. - mówię po dłuższej chwili ciszy. - Nie ważne co się stanie będę zawsze z wami. 

Dwa silne ramiona mnie obejmują co odwzajemniam i w duchu proszę by udało się mi spełnić tą obietnicę. Nie mogę zawieźć ani ich ani Pita. 

-Przepraszam, Państwo w sprawie Collinsów? - unoszę wzrok i zauważam przed sobą kobietę niewiele starszą ode mnie. Jej ciemno blond włosy są związane w kucyk a na twarz opadają pojedyncze kosmyki. Jej przesadzony makijaż i odrobinę zbyt odważny strój nie pasują do pracy którą się zajmuje. 

Sama w duchu dziękuję, że dzisiaj założyłam dopasowany granatowy garnitur i szpilki, dzięki czemu wyglądam poważniej i dzięki wysokim obcasom bez problemu mogę patrzeć jej w oczy. 

Szklane wieżeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz