13

91 13 17
                                        

"Skomplikowanie sytuacji jest sprawą bardzo prostą,
ale jej uproszczenie - bardzo skomplikowaną."

Pov. Aron

Otworzyłem przerażony oczy w ostatniej chwili powstrzymując się przed krzykiem.
Po mojej głowie krążyło jedno słowo, imię, które rozdzierało teraz mój umysł chodź myślałem, że zostało dawno zapomniane i pogrzebane. Amaranta.
Usiadłem na łóżku zaciskając pięści. Oddychałem ciężko i czułem jak pot cieknie mi po plecach.
Moje całe ciało lekko drżało.
Wstałem i poszedłem do łazienki.
Stanąłem przed lustrem wpatrując się we własne odbicie.
Moje skronie lekko pulsowały a ja próbowałem uspokoić oddech.

Koszmary towarzyszą mi od paru ładnych lat. Nie potrafię przespać nawet jednej, pierdolonej nocy w spokoju. Chociaż dzisiejsza różniła się od poprzednich. Czułem, że otwierają się drzwi, zamknięte nawet dla mnie.

Powinienem się drzć, krzyczeć tak długo aż braknie mi tchu.
Obudzić rodziców, niech tak jak ja każdej nocy są zaniepokojeni.
Czemu zostałem obarczony pokutowaniem za popapranych starych?

Przejechałem palcem lekko po policzku, kierowałem się w górę. Opuchlizna na oku jest już praktycznie niewidoczna, teraz zaczyna się bardziej kolorowo.
Okolice oka są fioletowe a nawet lekko żółte.

Wróciłem do pokoju. Chwyciłem telefon który leżał na stoliku nocnym.
04.05

Chyba będzie na tyle ze spania.
Usiadłem na podłodze przy wyjściu na balkon.
Patrzyłem na ciemność która zalała całe miasto.

Odblokowałem znowu wyświetlacz.
Antoni wyswietlił moją ostatnią wiadomość, ale nic nie odpisał.

Bardzo chamsko.
Dobrze, że ja jestem wobec niego uprzejmy.

Pokój wydawał się jeszcze większy, jeszcze bardziej przytłaczjacy, kiedy siedziałem skulony przy oknie.

Gdy opada fasada właśnie to ze mnie zostaje. Żałosny chłopiec który wciąż nie potrafi obronić się przed ciosem.
Przycisnąłem dłoń do oka. Chciałem, żeby miejsce uderzenia zabolało bardziej.
Zacisnąłem szczękę.

Chciałbym stąd uciec, ale nie mogę.
Gdy tylko będę próbował się usamodzielnić, albo odciąć od tej rodziny oni odetną mnie od wszystkiego co mają.
Zero środków na koncie i wpływów.
Z kasą bym sobie poradził nawet z wrogami rodziny, dla których stałbym się łatwym celem.
Jednak czeka coś gorszego, gdy przestanie mnie chronić nazwkio Coben, mianowicie William jebany Fortman. On i jego asy z rękawa.

Wyciągnąłem jakąś kurtkę z szawy i wyszedłem na balkon.
Poczułem w płucach zimne powietrze.
Przełożyłem nogę przez balustradę.
Brałem głębokie wdechy i próbowałem sobie wyobrazić co bym czuł, gdybym nie planował zejść a po prostu skoczyć i uciec od problemów w ten sposób.
Parę zwinnych ruchów i byłem na ziemi.

Odpaliłem papierosa idąc do bramy.
Ją też bez problemu przeskoczyłem.

Szedłem jakby automatycznie. Zaciągałem się dymem i patrzyłem jak znika. Minąłem duży blok, na którego ścianach były wymalowane graffiti. Nawet niektóre mojego autorstwa."jebać to" Nie wykazałem się kreatywnością, muszę przyznać.
Chyba jednak mieszkańcom przypadło do gustu bo od paru lat wciąż zdobi budynek.

Nie potrafiłem przypomnieć sobie kiedy ostatnio tędy szedłem, ale znałem tą trasę nazbyt dobrze.

Czułem jak moje wnętrze jest podekscytowane, cieszy się.
Chciało się znowu naćpać. Odciąć od tego świata, którego wspólnie nienawidzimy.

Run the risk [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz