Rozdział 51

52 4 0
                                    


- Bocian...nie możemy tutaj tak stać i stać...to się robi powoli podejrzane...przychodzimy pod ten budynek codziennie... - syczał Stasiek do Romka, kiedy kolejny dzień kręcili się wokół budynku więzienia gestapo. Kurt przekonał ich, że cokolwiek Olaf zrobił Hansowi i Basi to odpowiedź na pewno będzie w środku. Sam stanowczo odmówił zapuszczania się w tamte okolice, więc Bimber na zmianę z Romkiem pełnili dyżury, obserwując uważnie wszystkich, którzy wchodzili, a przede wszystkim wychodzili, ponieważ wiedzieli, że z takiego miejsca wychodzą tylko kolaboranci.

Szczególnie jedna osoba zainteresowała Bociana. Pewna młoda dziewczyna, która przychodziła od czasu do czasu. Wyglądała na zadbaną, zawsze ubrana w sukienkę i gustowny kapelusz. Co zaintrygowało Romka, to fakt, że nigdy nie wchodziła zlękniona, zwykle była uśmiechnięta, a mijający ją gestapowcy witali ją kiwnięciem głowy. To zdecydowanie było podejrzane, ludność cywilna nie darzyła sympatią okupantów, przejawiała negatywny stosunek i opór w różnej postaci. Stasiek, kiedy Bocian podzielił się z nim swoimi spostrzeżeniami, od razu zaproponował pozbycie się kobiety, co oczywiście było absurdalnym pomysłem. Zabójstwo pod więzieniem gestapo w biały dzień było proszeniem się o śmierć.

- Dobra...nie mamy czasu...Kurt, musisz iść jutro ze Staśkiem i nam pomóc. Musimy wejść do środka – zarządził Bocian, kiedy wieczorem wrócili do rezydencji. Z jedzenia jakie było do dyspozycji gotował już lepsze potrawy, a przede wszystkim bardziej treściwe. Po powrocie z obserwacji zawsze mogli liczyć na ciepły i syty posiłek.

- Nie ma mowy...nie włożę munduru...nie pojadę tam...- podniósł głos Kurt, grzebiąc widelcem w swojej potrawce z makaronu. Stasiek zacisnął pięści, mieli coraz mniej czasu, w dodatku współpraca z Niemcem była dla niego uwłaczająca. Gdyby nie to, że swoje słowo traktował jak świętość, a Romek był jego najlepszym przyjacielem, już dawno by go tu nie było. Ba, pewnie tak dla proformy zastrzeliłby Kurta. Dla niego dobry Niemiec to martwy Niemiec.

- Nie mamy czasu na Twoje lamentowanie...weź się w garść – warknął Bimber, odkładając z brzdękiem sztućce – W ogóle co my wyprawiamy! Zadajemy się z Niemcem! Naszym okupantem! Oni zabili naszych bliskich, a my tak po prostu...jemy sobie z nim pierdzielony obiad! - Stasiek gwałtownie odsunął krzesło z taką siłą, że się przewróciło. Bocian spokojnie patrzył na niego znad swojego talerza, ale się nie odzywał. Czuł się odpowiedzialny za stan jego przyjaciela, sam wciągnął go w swój plan, nie zastanawiając się nad konsekwencjami dla psychiki Bimbra, którą przecież uważał za stalową, w końcu był egzekutorem.

- Mi też odebrali bliskich...- szepnął Kurt, patrząc się smętnie na Romka – Najpierw zabrali mi ukochaną osobę, potem matka się zabiła, bo nie mogła znieść tego, co stało się z Olafem i Hansem...chyba nie mogła znieść, że jej synowie byli mordercami. A ja...byłem w obozie, więc wiem, co to znaczy cierpienie. Myślisz, że tylko Ty ucierpiałeś przez wojnę? Że tylko Ty masz prawo do złości i frustracji? Że tylko Tobie wojna coś odebrała? To spójrz na to! – krzyknął, podsuwając rękę na którem miał tatuaż obozowy Staśkowi, z jeszcze wyraźną blizną po próbie samobójczej. Bimber początkowo starał się zachować twarde spojrzenie i niewzruszony wyraz twarzy, ale im dłużej patrzył na tatuaż obozowy Kurta, tym bardziej miękł. W końcu spuścił wzrok, a Niemiec z powrotem go zakrył i mruknął:

- Pójdę tam jutro.

Hania była bardzo zadowolona ostatnio. Nie tylko przyniosła do mieszkania więcej jedzenia, ale również była wyjątkowo miła dla Basi, która z każdym dniem traciła siły, pracując przy praniu mundurów. Jej dłonie wcale nie przypominały już jej smukłych, zadbanych rąk. Były pokryte bąblami ze zdartą skórą.

- Dobrze, że dzisiaj niedziela – mruknęła przy śniadaniu rudowłosa, zalewając im obu dwie filiżanki prawdziwej kawy, którą zdobyła Hania.

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now