Rozdział 9

181 13 0
                                    


Basia mieszkała już tydzień w rezydencji Niemców. Dorobiła się w tym czasie butów, własnego kącika w małej komórce na strychu i paru siniaków za krzywo położone widelce na stole. Raz też oberwała w twarz za plamę na talerzu. Znosiła to wszystko bez słowa, ciesząc się nawet z tego, że kucharka pozwalała jej wyjadać resztki z obiadu. Pani Janina nie przepadała za nową pomocą, chyba chodziło o mniejsze zarobki albo po prostu nie miała do dziewczyny zaufania. Basia, mimo iż teoretycznie przebywała w domu pełnym ludzi, czuła się samotna. Jej jedynym towarzyszem był owczarek niemiecki, ten sam, który ją atakował podczas jej pierwszych dni tutaj. Najwyraźniej zmienił o niej zdanie i teraz nie odstępował jej na krok. Rudowłosa pewnie by się z tego cieszyła, bo było to pocieszne zwierzę, gdyby nie to, że należał on do podporucznika Hammera. Tym sposobem Basia czuła na sobie ciągle jego wzrok. Unikała go jak ognia i sama nigdy się nie odzywała pierwsza. Wyjątkiem był dzisiejszy dzień.

Basia pov

- Ekhem...przepraszam Pana porucznika, ale mogłabym o coś spytać? – zagadnęłam po śniadaniu, kiedy większość żołnierzy odeszło od stołu. Ci, którzy pozostali, taktownie odwrócili wzrok albo zajęli się czymś innym. Hammer kiwnął głową i wstał z krzesła. Odeszliśmy kawałek, a ja trzęsącym się głosem wyjaśniłam:

- Dzisiaj jest niedziela...chciałabym iść na mszę.

- Nie powinienem się zgadzać. Co jeśli Pani nie wróci? Będę musiał wymordować połowę wsi – powiedział wręcz się uśmiechając, a ja pobladłam ze strachu.

- Wrócę na pewno. Kościół nie jest aż tak daleko.

- Załóżmy, że Pani wierzę. Ten jeden raz może Pani iść, ale minuta spóźnienia to jedna egzekucja – dodał na odchodne, a ja wyglądałam już jak trup.

Czym prędzej, bojąc się, że zaraz się rozmyśli, zrzuciłam z siebie fartuch i pognałam w butach na mszę. Owczarek oczywiście pobiegł za mną, ale zatrzymali go przy bramie. Kościół powoli się napełniał. Twarze mieszkańców nie były radosne, raczej otępiałe. Szeptali coś między sobą, unikając mojego wzroku. Usiadłam w przedostatniej ławce, odmawiając w myślach modlitwę. W połowie, przysiadł się do mnie Michał. Nachylił się w moją stronę i rzucił krótkie ,,mam zadanie''.

- O co Ci chodzi tym razem?

- Możesz zająć dzisiaj tych, swoich szwabów?

- Nie rozumiem...

- Po prostu coś się szykuje i ważne, żeby dziś się nie pałętali po wiosce.

- A co ja mam do tego?

- Mieszkasz u nich prawda?

- To nic nie znaczy. Ja...- zaczęłam się tłumaczyć, ale w tej samej chwili wyszedł ksiądz, a Michał zniknął gdzieś w tłumie.

Szłam tak szybko jak mogłam, urywając się z końca mszy. Uda piekły mnie niemiłosiernie, a nowe buty jakby mi ciążyły. Modliłam się w duchu, żeby przyjść na czas. Wartownicy śmiali się ze mnie, kiedy weszłam na podwórko cała czerwona. Z trudem łapałam oddech.

- Idealnie w punkt – stwierdził chłodno Hammer, patrząc na zegarek i na mnie – Dziś nie będzie egzekucji.

W głowie huczały mi słowa Michała. Zdaje się, że podporucznik nieświadomie złożył obietnicę, którą pewnie dzisiaj złamie. 

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now