Rozdział 15

180 13 0
                                    

Rzeczywiście, jak zapowiedziała Łucja, siostra Jadzi, mężczyzna rano zjawił się w mieszkaniu kobiety. Bocian, bo taki miał pseudonim, od razu po wejściu, patrzył się na Basię z lekkim zaciekawieniem. Skrzyczał Łucję za lekkomyślność i wyjaśnił rudowłosej, że daje jej 5 minut na tłumaczenie kim jest i czego szuka. Jeśli będzie wiarygodna, przeżyje.
Basia, lekko trzesącym się tonem, opowiedziała o wiosce, Niemcach i ucieczce. Uznała, że powie całą prawdę, mając nadzieję, że uda jej się przekonać mężczyzne.

- Z kim mieszkałaś w tej wiosce? - zapytał Bocian, bawiąc się pistoletem przed jej twarzą. Łucja nie brała w tym udziału, siedziała z Jadzią w drugim pokoju.

- Z wujkiem i ciocią. Zabrało ich gestapo.

- Jak się nazywał wujek?

- Wiesław Ferej. Był sołtysem.

- A Ty mówiłaś, że jak się nazywasz?

- Basia Ferej. Mój ojciec jest generałem w wojsku - dodała, licząc, że ta informacja zdoła jej pomóc.

- Tak...tak się składa, że go znam. Rodziny się raczej nie zapomina. No co Ty Baśka nie poznajesz mnie? - zapytał z uśmiechem Bocian, chowając pistolet. Kobieta patrzyła na niego zdezorientowana, próbując sobie przypomnieć, skąd może go znać. Rzeczywiscie, po chwili obserwacji jego twarz wydawała jej się znajoma. Mężczyzna był wysokim brunetem, w trzydniowym zaroście. Oczy miał ciemno zielone, jedno oko było podbite.

- Romek? - odezwała się szeptem. Gdzieś w odmętach pamięci znalazła fragment z dzieciństwa. Ona i dwóch chłopców bawiących się nad jeziorem - jednym z nich był mężczyzna stojący przed nią.

- No juz myślałem, że mnie nie poznasz. Basiu tak się cieszę, że żyjesz - powiedział, biorąc ją w ramiona. Baśka przylgnęła do niego, nie pamiętając kiedy ostatnio ktos ją przytulał. Bocian pachniał kawą i prochem strzelniczym. Z pokoju, wychyliła się Łucja. Niepewnie podeszła do kuchenki i wstawiła czajnik. Za nią czaiła się Jadzia.

- To moja kuzynka - wyjaśnił Łucji - A Łucja to moja dziewczyna.

- Już narzeczona. Bocian coś ma słabą pamięć - syknęła Łucja, stawiając przed nim kubek z czymś, co wyglądało na rozcieńczoną kawę. Basia upiła łyk i od razu jej się cofnęło. Przełknęła napój, ale już więcej nie spróbowała. Bocian natomiast wypił całość w trzech łykach.

- Basiu, masz dokumenty?

- Mam, ale nie wiem czy takie wystarczą.

- Racja...skontaktuję się z Bimbrem...on coś załatwi.

- Bocian...może lepiej nie wspominaj o innych - rzuciła Łucja, obserwując uważnie Basię.

- To moja siostra. Ręczę za nią. Jej ojciec to sam generał - dumnie odpowiedział Romek.

- Nie wiem czy może tu zostać...gdzie ją przerzucić? - drążyła dalej Łucja.

- Wezmę ją do mieszkania na Bielskiej. Zrobimy Ci papiery i damy Ci jakaś fuchę.

Basia była zadowolona, że odnalazła kogoś z rodziny. Co prawda, nie widziała Romka z dobre 8 lat, a przyjął ją tak ciepło i zaręczył za nią. Była mu wdzięczna za pomoc.

***
Nazajutrz, już w innym mieszkaniu, Basia otrzymała nowe papiery, z zaleceniem, że ma umieć wszystkie dane na pamięć i ma nie zgubić dokumentów. Obiecała się pilnować.
Na śniadanie dostała kawałek czarnego chleba i łyżkę dżemu. Stanowczo odmówiła wypicia kawy. Bocian skontaktował się z przełożonymi, a Ci, zachwyceni, że mogą mieć w swoich szeregach córkę generała, nakazali mu znaleźć wolny przydział. Łucja od razu zastrzegła, że nie przyjmie Basi do swojego oddziału. Bocian naciskał, tłumaczył, aż w końcu wydał rozkaz i Łucja obiecała zająć się Baśką.
Miały trudne zadanie. Łucja, na co dzień pracująca jako praczka, zajmowała się pomaganiem przy wyciąganiu dzieci z getta. Stała po aryjskiej stronie i odbierała dzieci, dostarczając je w bezpieczne miejsce.

- Ustaniesz kawałek dalej i będziesz obserwować. Jak zobaczysz Niemców, gwizdnij.

Basia kiwnęła głową, patrząc jak jej nowa znajoma, spaceruje pod murem getta. Wyglądała tak zwyczajnie, nie było w ogóle po niej widać, że za chwilę będzie narażać swoje życie i życie dzieci. Nie minęło 10 minut, a Łucja machnęła na Basię, jakby dopiero co ją zauważyła. Przywitała się, pytając co u niej. Rudowłosa zdębniała, ale starała się opanować. Łucja ukradkiem dała jej znać, żeby zaczęły iść. Szła trochę krzywo, jakby ją coś znosiło. Basia wzięła ją pod rękę, wymyślając na poczekaniu  historię o chorej nodze koleżanki. Denerwowała się strasznie, w myślach widziała tylko czarne scenariusze, miała wrażenie, że każdy napotkany Niemiec doskonale wie o ich działalności. Łucja zdawała się być nad wyraz spokojna. Szła do przodu, od czasu do czasu rzucając w stronę Basi jakieś nieistotne zdania. Rudowłosa ją podziwiała. Potrafiła zachować zimną krew, mając świadomość, że najmniejszy błąd może narazić ich wszystkich.
Spacer trwał 20 minut, ale dla Basi była to wieczność. Odetchnęła dopiero, kiedy w mieszkaniu, Łucja odsłoniła sukienkę i jej nogę puścił mały, przestraszony chłopczyk.
Mimo, że kosztowało je to wiele nerwów, obie kobiety wiedziały, że było warto.

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now