Rozdział 48

114 6 0
                                    

Tego dnia było wyjątkowo słonecznie. Irene siedziała na tarasie, sącząc ulubioną kawę, a jej synowie biegali po podwórku z kijami, bawiąc się w wojnę. Co chwilę musiała ich upominać, aby starszy nie zaczepiał młodszego. Nie miała ochoty słuchać krzyków, już wystarczyło, że Hans i Olaf codziennie przy kolacji musieli burzyć jej idealny spokój. Nie mogła się zresztą teraz denerwować, za 9 miesięcy miała urodzić kolejne, zdrowe i aryjskie dziecko. Olaf zapowiedział jej, że mają posiadać przynajmniej 5 dzieci.

- Irene, mogę Cię prosić – usłyszała jego głos dobiegający z balkonu. Wywróciła oczami, krzyknęła na dzieci, bo Klaus właśnie pacyfikował brata, odstawiła filiżankę i pewnym siebie krokiem ruszyła do gabinetu męża. Liczyła na jakaś ważną wiadomość – jej mąż nikomu nie pozwalał wchodzić do siebie, wyjątkiem były co tygodniowe porządki, które tylko ona mogła przeprowadzać.

Otworzył jej drzwi i ucałował serdecznie w rękę. To właśnie w nim uwielbiała – potrafił być niezwykle czarującym dżentelmenem, kiedy chciał. Odsunął jej krzesło, na którym usiadła uśmiechnięta, sam zaś ustał z drugiej strony biurka:

- Moja najukochańsza, doceniam Twoją rolę matki, żony i opiekunki ogniska domowego. Radość z dwójki synów jakich mi dałaś jest nie do opisania. Jesteś prawdziwą Panią domu...martwi mnie tylko...nie zrozum mnie źle...Twoja kobieca ciekawość.

- Nie rozumiem – powiedziała Irene, szczerze zdziwiona słowami męża. Olaf dał się wytrącić z równowagi, ale tylko na sekundę. Na jego twarz w mgnieniu oka wrócił serdeczny uśmiech.

- Szanuję to, że jesteś wzorową matką, to ciężka praca. Naprawdę to rozumiem...nie rozumiem tylko, dlaczego grzebiesz w moich dokumentach – ton jego głosu nieco się zmroził. Mięśnie twarzy się napięły i jego wzrok nie był już taki sympatyczny jak wcześniej, mimo, że ciągle się uśmiechał. Irene skuliła się nieco na krześle, czując się jak dziecko, które zaraz dostanie reprymendę od rodziców.

- Ja...ja chciałam tylko posprzątać...teczka była otwarta...zobaczyłam Twoje nazwisko...- zaczęła się tłumaczyć, bojąc się podnieść na niego wzrok. Patrzyła się w swoje stopy, słysząc, że Olaf się przemieszcza. Chodził po pokoju spokojnym krokiem, a każde skrzypnięcie podłogi powodowało u niej przyspieszenie akcji serca. Chciała, żeby się już odezwał, cisza wydawała jej się złowroga, jakby zapowiadała burzę, która miała dopiero nadejść. W końcu, ku jej uldze stanął za nią, delikatnie masując jej ramiona. Rozluźniła się i uspokoiła.

- Powiedz mi kochanie...czyj to jest gabinet?

- Twój – odpowiedziała, mrucząc przyjemnie, kiedy dłonie Olafa muskały jej spięty kark.

- A czyją jesteś żoną?

- Twoją – powiedziała, podnosząc głowę tak, żeby spojrzeć mu w oczy.

- A ile razy mówiłem Ci, żebyś nie dotykała moich rzeczy? – warknął i wyszarpnął ją z fotela tak, że poleciała na biurko. Jęknęła, kiedy róg wbił się w jej brzuch. Poleciało jej parę łez, ale nie zdążyła się otrząsnąć, bo Olaf złapał ją za szyję. Walczyła o każdy oddech, czując jak coraz bardziej słabnie. Wyrywała się, ale był od niej dużo silniejszy. Kiedy zrobiła się już blada, puścił. Nałykała się powietrza, rozmasowując obolałe miejsce, na którym pojawiły się siniaki. Olaf nawet nie mrugnął.

- Jak komuś o tym powiesz, co było w tym dokumencie...zwłaszcza Hansowi...nie będę już taki miły. Rozumiemy się?

Irene pokiwała głową zlękniona i opuściła gabinet w pośpiechu. W korytarzu nakrzyczała na Deborę, każąc jej zająć się dziećmi, a sama zniknęła w sypialni. Stanęła przed lustrem, szyja była wyraźnie czerwona i obolała. Z trudem mogła oddychać, z mówieniem też był problem. Patrząc na swoje żałosne oblicze, rozpłakała się. Starała się być idealną matką i żoną. Poświęciła się wyłącznie dla rodziny, znosiła spotkania z patologiczną familią Olafa i jego humory.

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now