Rozdział 40

102 8 0
                                    

- Kurwa – rzuciłem, kiedy niespodziewanie o 3 w nocy usłyszałem walenie w drzwi, potem parę strzałów i odgłos kilkunastu ciężkich butów. Wstałem gwałtownie, szarpiąc za ramię zaspaną Basię i ustawiłem ją przy oknie, a sam chwyciłem pistolet. Słyszałem jej walące serce i niemiarowy oddech, czułem jej paznokcie, które wbijała w plecy i łzy, które moczyły mi koszule. Nie miałem czasu jej uspokoić ani pocieszać, po prostu odliczałem w głowie sekundy do strzelaniny. Jeśli to partyzanci albo ktoś z podziemia, istniała szansa, że oszczędzą Basię, chociaż tyle.
   Sekundy mijały, a ja drżałem coraz bardziej, ale przecież nie mogłem pokazać Basi, że się bałem. Trwaliśmy w milczeniu, zapewne oboje zastanawiając się czy właśnie nie przeżywaliśmy swoich ostatnich godzin. W pewnej chwili złapałem się na tym, że robiłem rachunek sumienia, wyliczając w głowie każdą ofiarę. Kroki było słychać coraz bardziej, Basia lamentowała, a ja najchętniej pociągnąłbym za spust i zabił nas oboje. Bylibyśmy jak Romeo i Julia, ale świat jest brutalny i kiedy miałem podjąć decyzję do sypialni wpadło 4 gestapowców. Odetchnąłem, to byli moi ludzie. Opuściłem broń i wtuliłem się w Basię, która całkiem się rozkleiła. Staliśmy tak przez moment, a potem jeden z nich ją wyszarpnął z moich objęć. Syknęła z bólu, kiedy wpadła na szafę. Chciałem jej pomóc, stanowczo rozkazałem im wytłumaczyć co się dzieje, ale zamiast wyjaśnień oberwałem w twarz. Poczułem metaliczny smak krwi w ustach, ale spróbowałem jeszcze postraszyć bratem. Tym razem zarobiłem kopnięcie w brzuch. Osunąłem się na kolana, Basia chciała mi pomóc, ale wykręcili jej ramię tak, że sama miała łzy w oczach i ledwo wytrzymywała.

- Do samochodu z nimi – burknął stojący w drzwiach gestapowiec. Wyprowadzili Basię, a potem wywlekli mnie, wcale nie zważając na to, żeby robić to delikatnie. Bolały mnie żebra, z nosa ciekła krew. Próbowałem się szarpać, groziłem i przeklinałem, straszyłem wszystkimi ludźmi jakich znałem, ale na nic. Pozwolili mi jedynie na pożegnanie z Basią. Wpadła mi w ramiona, pytając czy wszystko dobrze:

- Tak dobrze, posłuchaj. Nic nie mów, o niczym nie wiesz. Jesteś tylko moją dziwką na jedną noc – kiwnęła głową, cała zalana łzami. Wiedziałem, że bolały ją moje słowa, ale tylko w ten sposób mogłem zapewnić jej bezpieczeństwo. Przeklinałem się w duchu, że zabrałem ją ze wsi, gdzie żyło jej się dobrze. Mój czysty egoizm doprowadził do tego, że drżała o swoje życie, ale przede wszystkim o moje. Widziałem w jej oczach troskę, coś czego nie doświadczyłem przez całe, dotychczasowe życie. Okazała mi troskę i uczucie, na które nie zasługiwałem. Starła krew z moich rąk, wtedy zrozumiałem, że oddałbym za nią życie. I tak było bezwartościowe. Powtarzałem jej, że wszystko będzie dobrze, pocałowałem w czoło i zniknąłem w jednym z samochodów.
Jechaliśmy długo. Zdołałem opanować krwotok, ale nie miałem pojęcia co mnie czeka. Czy dowiedzieli się kto zabił Josefa? Dlaczego nie zabili mnie na miejscu? Czy czekał mnie pokazowy proces, a tuż po nim egzekucja? Tysiące pytań kłębiło mi się w głowie. Myślałem o Basi – jechała gdzieś sama, przerażona. Wciągnąłem ją w niebezpieczny świat i to co jej się stanie, będzie jedynie moją winą. Zatrzymaliśmy się po jakiś 300 km. Kazali mi wysiadać i wprowadzili do jakiegoś budynku, który okazał się szpitalem. Zgłupiałem do reszty, a przynajmniej do czasu, dopóki nie wszedłem do jednej z sal i nie zobaczyłem mojego brata. No tak, wszystko się łączyło. Bezceremonialnie szarpnąłem go za koszulę nocną, w której leżał w łóżku:

- Co Ty do kurwy nędzy wyprawiasz! Gdzie wywiozłeś Basię! Gadaj, bo Cię zabiję!

- Uspokój się. Najpierw pogadamy. Od Twojej współpracy zależy życie Twojej Polki – puściłem go, ale złość jaka we mnie buzowała nie zgasła. Poczęstowałem się leżącym na półce papierosem i dopiero się zorientowałem, że Olaf był przepasany bandażem i w ogóle jakoś blado wyglądał.

- Co Ci się stało?

- Prawie mnie zabiły sukinsyny. W ostatniej chwili nadjechał oddział i mnie uratowali. Inaczej wąchałbym już kwiatki od spodu.

- Szczerze żałuję, że im się nie udało – syknąłem pod nosem. Ta sytuacja robiła się coraz gorsza. Wypaliłem papierosa, smak tytoniu zagłuszył smak krwi - Gdzie jest Basia? Czego od niej chcesz?

- Od tej rudej? Niczego. Wiem, że mnie nie znosisz...zresztą z wzajemnością. Musiałem mieć coś, co Cię zmusi do posłuszeństwa. Pan bohater...wzór moralności...idealny, aryjski chłopiec...prowadzony na smyczy przez polską dziwkę.

Jeśli go zabijesz, Basia zginie, powtarzałem sobie, choć chęć zabicia go tu i teraz była bardzo silna. Zacisnąłem jednak pięści, to nie czas na zagrywki. Tylko głupiec lekceważyłby mojego brata.




Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now