Rozdział 42

93 6 0
                                    

- Uśmiechnij się braciszku. Jest ładna pogoda, słońce świeci, a my mamy dziś dużo pracy - Olaf przesłodzonym tonem zwrócił się w stronę Hansa, kiedy wspólnie jedli śniadanie na dworze. Starszy Hammer wyszedł już ze szpitala, choć rękę ciągle miał na temblaku i przyjmował leki przeciwbólowe. Irene po usłyszeniu o zamachu najpierw wygłosiła mu monolog na temat podstawowych zasad bezpieczeństwa, a potem pilnowała go, nie odstępując na krok i dbając, by porządnie odpoczywał. Synowie Olafa wpatrywali się w niego jak w obrazek i ciągle chcieli słuchać jak ich ojciec cudem przeżył. Jedynym niezadowolonym  przy stole był Hammer. Siedział obserwując całe te uwielbienie dla Olafa z kwaśną miną. Jego brat miał wielki talent do grania ofiary, zwłaszcza za dzieciaka to wykorzystywał.

- Chyba chciałeś powiedzieć, że JA mam dużo pracy. Ty jesteś na urlopie zdrowotnym - syknął Hans, grzebiąc widelcem w swojej jajecznicy. Sytuacja była dla niego nie do zniesienia. Nie wiedział czego Olaf od niego chciał. Nie wiedział, gdzie jest Basia i czy wszystko u niej w porządku.

- Tak...w takim razie pojedziesz za mnie i przeprowadzisz inspekcje. Napisz raport, a potem ja sobie go przeczytam i poprawię.

Hans mimo, że dyrygowanie brata mu uwłaczało, ucieszył się, że może odejść od stołu i chociaż przez moment nie patrzeć na pełną satysfakcji twarz Olafa. Pożegnał się z resztą domowników i wsiadł do samochodu. Kierowca patrzył na niego z lekką obawą. Najwyraźniej jemu też starszy Hammer dał się we znaki. Hans bardzo dobrze znał brata, nie mógł nigdy sobie darować zaznaczenia swojej wyższości. Gdyby mógł ogłosiłby się królem świata.

- No jesteśmy - zakomunikował kierowca, kiedy dojechali pod jakiś kościół, stojący gdzieś niedaleko lasu. Wokół stał tłum gapiów, w większości kobiet, które zalewały się łzami. Gestapowcy próbowali je odstraszyć, zastraszali je bronią, krzyczeli po niemiecku, mimo, że kobiety nie bardzo rozumiały ten język. Hans wyszedł z auta, uważając, żeby nie wdepnąć w błoto swoimi oficerkami. Poprawił opaskę na ramieniu i wszedł w sam środek całego zamieszania.

- Co tu się dzieje? - zapytał jednego z żołnierzy, który sądząc po mundurze i braku odznaczeń był niski stopniem. Widząc porucznika SS natychmiastowo zasalutował i spanikowanym tonem gorączkowo tłumaczył:

- W kościele ukryli się partyzanci, wybiliśmy wszystkich, ale ktoś musi spisać raport i kontrolować sprzątanie. Po to są Ci wieśniacy.

- Dobrze, pokażcie co mamy i miejmy to z głowy - mruknął Hans głosem bez entuzjazmu. Na jego komendę kolumna gestapowców stojącą pod bramą kościoła rozluźniła się i oczom Hammera ukazała się sterta leżących ciał. Były świeże, więc nie towarzyszył im charakterystyczny odór, ale mimo to, zebrało mu się na wymioty. Ciała były po prostu zmasakrowane. Widział tu rękę Olafa i jego ludzi, pociski nie miały jedynie zabić, ale jak najbardziej zmaltretować zwłoki ludzi, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko Niemcom. Hans omiutł wzrokiem całe to pobojowisko i stwierdził, że identyfikacja zabitych będzie niemożliwa. Po prostu byli w zbyt opłakanym stanie, żeby mógł cokolwiek zanotować. Zapisał jedynie w notatce, że egzekucja się odbyła, że wszyscy byli martwi i podał nazwiska żołnierzy, którzy w tym uczestniczyli. Nie zamierzał robić nic więcej, tym bardziej dla brata.

- Panie Podporuczniku. Mamy spalić ciała tutaj, czy w lesie? - z otępienia wyrwał go głos jednego z gestapowców. Co za nieodpowiedzialni ludzie, przecież ten las od razu się cały zapali, pomyślał Hans, nagle tęskniąc do swojego oddziału.

- Dajcie się zastanowić - odpowiedział, odchodząc od ciał. Przeszedł parę kroków, rozglądając się za jakimś miejscem, gdzie można by ułożyć stos. Teren był raczej piaszczysty, ale las był zbyt blisko. Należałoby wykopać głęboki dół i wtedy rozpalić ogień. Właśnie miał wydać rozkaz, kiedy zorientował się, że przecisnęła się do niego jedna z kobiet. Była cała czerwona od płaczu, w ręku trzymała różaniec i mokrą chusteczkę. Gestapowcy przepuścili ją specjalnie, chcąc popatrzeć na masakrę, która ich zdaniem miała się tu wydarzyć. Najwyraźniej nazwisko Hammer budziło strach nie bez powodu.
  Spojrzał na kobietę, która onieśmielona własną odwagą odezwała się cichutko:

- Proszę mi pozwolić zabrać syna...miał tylko 16 lat...to mały chłopiec...niech Pan ma serce...

Hans oniemiał na moment. Nagle jakby stracił poczucie, że znajduje się na miejscu egzekucji i wkoło jest mnóstwo gestapowców, którzy patrzą na każdy jego ruch. Patrzył cały czas na kobietę, która chlipała pod nosem, a reszta mieszkańców z lękiem czekała na rozwój wydarzeń. W ich oczach była już martwa.

- Panie Podporuczniku czy ta kobieta Panu przeszkadza? - zapytał ktoś spod kościoła, najwyraźniej zdziwiony brakiem reakcji ze strony Hammera.

- Nie...wszystko w porządku. Wydajcie tym ludziom ciała ich bliskich - mruknął chłodnym tonem do zebranych Niemców. Spojrzeli się na siebie zdziwieni, a jeden z nich ostrożnie odezwał:

- Ale Panie Podporuczniku...to jest wbrew naszym zasadom...myślę, że powinniśmy...

- To JA jestem dowódcą i rozkazuję wam rozdać ciała bliskich! Wykonać!

Trzask drzwiami. Hans gwałtownie wpadł do domu Olafa, kierując się od razu do pokoju brata. Ten leżał w łóżku, mając na półce nocnej tacę z wykwintnym jedzeniem. Nawet mu powieka nie drgnęła, kiedy młodszy brat patrzył się na niego wyraźnie zirytowany:

- I co? Gdzie raport?

- Masz - syknął, rzucając w niego kartką. Olaf śmiał się szyderczo, dopóki nie przeczytał treści. W ułamku sekundy jego twarz nabrała koloru purpury. Wyskoczył z łóżka, nie zwracając uwagi na to, że był w samej piżamie:

- Co Ty sobie myślisz? Miałeś jedno, proste zadanie - pozbyć się wrogów Trzeciej Rzeszy, zlikwidować ich całkowicie, a Ty pozwoliłeś ich pochować? Zdurniałeś? A może jednak nie jesteś tak wiernym nazistą jak się okazuje, co? - Hansowi udało się utrzymać kamienną twarz, kiedy Olaf wysnuwał swoje teorie wyssane z palca. Czekał i czekał na jakąkolwiek reakcje, ale Hammer nie zamierzał ani się mu odgryźć ani zagrozić. Po prostu stał z beznamiętnym wzrokiem. Wobec takiej postawy, Olaf również się opanował i rzucił od niechcenia:

- Lepiej, żebyś następnym razem dobrze wykonywał swoje obowiązki. Chyba nie chcesz mieć JEJ krwi na rękach? 

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now