Rozdział 8

197 12 0
                                    


Trwało to może 40 sekund, ale dla mnie było to naj­gor­sze 40 sekund życia. Oto sta­łam przed Niem­cem cała w bło­cie i kusej koszuli noc­nej trzę­sąc się, nie wie­dząc nawet czy z zimna czy ze stra­chu. Męż­czy­zna wyraź­nie nie chciał na mnie patrzeć za co byłam mu wdzięczna. Mach­nął na kogoś za mną ręką i odszedł. Pode­szła do mnie star­sza kobieta i bio­rąc pod ramię, zapro­wa­dziła mnie pod drzwi łazienki. Mówiła przy tym coś do mnie, ale nie byłam w sta­nie jej zro­zu­mieć. Najwyraź­niej widząc moje otę­pie­nie, wepchnęła mnie z nie­cier­pli­wo­ścią do środka, oznaj­mu­jąc, że mam 10 minut na dopro­wa­dze­nie się do porządku. Łazienka była spora, umy­walka i wanna wyglą­dały na bogato zdo­bione. Drżą­cymi rękami ścią­gnę­łam koszulę i odkrę­ci­łam wodę. Jej szum ide­al­nie zgrał się z moim pła­czem. Zale­żało mi, aby nikt go nie usły­szał. Lałam i lałam wody, cze­ka­jąc aż ostat­nia łza opu­ści moje ciało. Kiedy połowa wanny była pełna, ktoś zaczął walić w drzwi – to kobieta przy­po­mi­nała, że zostało mi 5 minut. Ostroż­nie, naj­pierw stopą spraw­dzi­łam czy woda nie jest gorąca, by po chwili cała się zanu­rzyć. Cały brud zaczął scho­dzić, po paru sekun­dach kąpa­łam się w brud­nej wodzie. Wyszłam, lekko się trzę­sąc i ubra­łam się w koszule, która nie nale­żała też do naj­czyst­szych. Po chwili drzwi otwo­rzyła kobieta i kazała iść za sobą. Nie chcia­łam się roz­glą­dać, szłam jak w letargu. W gło­wie wciąż mia­łam scenę poże­gna­nia z wuj­kiem i cio­cią. W kąci­kach oczu zbie­rały się na nowo łzy. Wytar­łam je szybko, zatrzy­mu­jąc się w za kobietą. Sta­ły­śmy przed kuch­nią, która z tego co zrozumia­łam, będzie dziś moim miej­scem do spa­nia. Wci­snęła mi jesz­cze w ręce kawał koca i zosta­wiła. Przy­cup­nę­łam w oko­li­cach kuchni, mając nadzieję na odro­binę cie­pła. Uło­ży­łam koc na podło­dze i kiedy tylko poło­ży­łam moją głowę na tym posła­niu, momen­tal­nie zasnę­łam, nie myśląc nawet co będzie ze mną jutro...

– Wsta­waj! – usły­sza­łam na głową. Otwo­rzy­łam oczy z wiel­kim tru­dem. Nade mną stała kobieta, która wczo­raj się mną zaj­mo­wała. Na jej twa­rzy widać było wyraź­nie znie­cier­pli­wie­nie. Rzu­ciła we mnie czymś, co oka­zało się pro­stą sukienką i far­tu­chem. Kazała mi się w to ubrać natych­miast i zabie­rać do roboty. Posłusz­nie zro­bi­łam o co pro­siła. Potem wci­snęła mi w ręce tacę z tale­rzami i roz­ka­zała poroz­sta­wiać na stole w jadalni. Doj­ście z tak ciężką tacą było dość trudne, ale sta­ra­łam się niczego nie zrzu­cić. Wyszłoby pra­wie ide­al­nie, gdyby do domu nie wpadł owcza­rek nie­miecki. Kobietę najwyraź­niej znał, bo tylko prze­szedł obok niej obo­jęt­nie. Do mnie nato­miast pod­szedł, obwą­chał dokład­nie i nagle zaczął uja­dać. Wystra­szy­łam się porząd­nie, bo zęby psa wyglą­dały na ostre, a on sam wyraź­nie chciał mnie ata­ko­wać. Sku­tek był taki, że upu­ści­łam tacę na dywan w jadalni. Hałas obu­dziłby nie­bosz­czyka, a w tym przy­padku obu­dził cały dom pełen nie­mieckich żoł­nie­rzy. Każdy jeden wyle­ciał z pokoju celu­jąc pisto­le­tem pro­sto we mnie. Strach przed psem znik­nął natych­miast. Momen­tal­nie schy­li­łam się po tacę, na któ­rej dzięki Bogu nic się nie zbiło. Poroz­sta­wia­łam wszystko z pręd­ko­ścią świa­tła. Owcza­rek wciąż plą­tał mi się pod nogami, kiedy nosi­łam z kuchni resztę zastawy na śnia­da­nie. Żoł­nie­rze powoli zaczęli zasia­dać do stołu. Sły­sza­łam ich uwagi rzu­cane w moją stronę, jeden nawet pod­szedł tylko po to, aby ude­rzyć mnie w twarz. Bolało strasz­nie, ale nie ode­zwa­łam się sło­wem. Pies dra­pał mnie w stopy i wie­dzia­łam, że wytrzy­muję tylko reszt­kami sił. Patrzy­łam jak jedzą, śmie­jąc się przy tym. Bra­ko­wało tylko Ham­mera.

– Ej Ty! – męski głos posta­wił mnie na nogi. Z ogródka wła­śnie wcho­dził pod­po­rucz­nik. Był spo­cony i najwyraź­niej nie­za­do­wo­lony z tego, co zoba­czył. Oto znów sta­łam przed nim. Tym razem z czer­wo­nym policz­kiem i psem u stóp, któ­rego pazury raniły mi skórę. Rzu­cił okiem na mnie i na psa po czym gło­śno gwizd­nął. Owcza­rek się sku­lił i odszedł ode mnie. Odetch­nę­łam nieco – Nałóż jakieś buty. Tu się nie cho­dzi na boso – powie­dział zim­nym, twar­dym gło­sem, ale dla mnie w tam­tej chwili był to głos anioła.

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now