Rozdział 20

170 11 0
                                    

Perspektywa Hansa
Kiedy samochód zatrzymał się pod rezydencją, Basia przestała udawać, że śpi. Kazałem jej wysiąść i iść za sobą. Szedłem szybkim tempem, słysząc, jak próbowała mi dorównać. Na mój widok żołnierze, jak dotąd grający sobie w karty przy stole, wstali gwałtownie, żeby mi zasalutować. Zbyłem ich ruchem ręki, miałem ważniejsze rzeczy do roboty. Otworzyłem gabinet i wpuściłem dziewczynę do środka. Przystanęła pod ścianą, nieco się kuląc. Nie patrzyła na mnie, wzrok miała wbity w podłogę.

- Kiedy do Ciebie mówię, masz się na mnie patrzeć – warknąłem. Jej spojrzenie przeniosło się na moją twarz i od razu tego pożałowałem. Była blada, zbyt blada. Jedynym zarumienionym punktem był jej policzek, na którym wciąż było widać ślad po uderzeniu. Jej oczy były pełne paniki, a usta delikatnie się trzęsły. Wziąłem głęboki wdech i ponownie się odezwałem, nieco spokojniejszym tonem:

- Twoja ucieczka była skrajnie nieodpowiedzialna. Starałem się zapewnić Ci jak najlepsze warunki, a Ty pogardziłaś moją dobrą wolą. Powinienem Cię zabić za ten akt nieposłuszeństwa – jej bródka trzęsła się coraz bardziej – ale dam Ci ostatnią szansę. Zmarnuj ją, a nie będę tak miły.

Odetchnąłem. W głowie moja przemowa zawierała jeszcze więcej wersów, ale uznałem, że dosadne słowa lepiej oddadzą moje intencje, a chodziło mi o to, żeby ją skutecznie zniechęcić do dalszych ucieczek. Nie mogłem sobie pozwolić na stracenie tak cennej karty przetargowej.

- Pomoże Pan Łucji? – jej głos brzmiał tak nienaturalnie miło. Nie wyglądała na złą, mimo tego, że przed chwilą groziłem jej śmiercią, a ona dobrze wiedziała, że mnie na to stać. Stała przede mną jakby nigdy nic, lekko tylko pociągając nosem.

- Uratowałem Ciebie. Na tym moja dobroć się kończy – skwitowałem, starając się unikać jej błagalnego wzroku.

- Obiecał Pan.

- Jest wojna, gdybyś nie zauważyła. Twoja koleżanka już dawno jest w pociągu do obozu...chyba, że gestapo się nad nią zlitowało i zabili ją na miejscu. Raczej stawiałbym na to drugie. Poza tym, nie masz żadnego prawa, żeby cokolwiek mi wypominać. Jesteś tylko...
Nawet nie skończyłem, a już wiedziałem, że przeciągnąłem strunę. Matka zawsze powtarzała, że w kontaktach z kobietami jestem jak słoń w składzie porcelany. Zazwyczaj nie miałem problemu z grożeniem i straszeniem ludzi, ale kiedy Basia zaczęła płakać, nagle zapomniałem, że jest wojna, a ja mam na sobie nadal czarny mundur SS i opaskę ze swastyką. Nagle zaczęło się liczyć tylko to, że ona tonęła we łzach, ledwo oddychając.

Zacząłem grzebać po kieszeniach. W jednej z nich trzymałem jeszcze chusteczkę z rodowymi symbolami, którą zapewne wcisnęła mi matka. Bez słowa podałem ją dziewczynie. Wytarła zaczerwienione oczy. Nadal lekko się trzęsła i czułem, że nadchodzi kolejna fala płaczu. Już łatwiej było mi znieść widok trupów.

Zupełnie spontanicznie przygarnąłem ją bliżej siebie. Była taka niska, że głową sięgała mi do torsu. Oparła swoje czoło na moim mundurze, a ja struchlałem, jakbym stracił władzę w ciele. Stała tak i stała, od czasu do czasu pociągając nosem. Poczułem się nieswojo, czarna marynarka zaczęła mnie cisnąć. Przyśpieszył mi oddech. Spanikowałem, kiedy prawa ręka dotknęła jej włosów. Były szorstkie, ale ładnie pachniały, jakby łąką. Nie pamiętam kiedy czułem taki zapach, kojarzył mi się z wakacjami spędzanymi u dziadków.

Basia podniosła głowę. Jej zielone oczy, rozszerzone z nerwów, patrzyły na mnie z dezorientacją. Powinienem ją od siebie odepchnąć, ale było mi w pewien sposób przyjemnie. Nawet nie wiem kiedy się pochyliłem. Jej usta były słonawe i delikatne. Tak inne od tych, które znałem. Musnąłem je tylko raz. Dotarło do mnie, że właśnie łamałem zasady. Odsunąłem Basię ode mnie i najbardziej zimnym tonem, na jaki było mnie stać, powiedziałem:

-  Jesteś tylko...
Dziewczyna trzasnęła drzwiami.

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now