Rozdział 38

127 10 1
                                    

Było mi szkoda opuszczać wioskę i dom wuja, który przecież był jedyną pamiątką, jaka została mi po rodzinie. Nie chciałam, żeby dom został zniszczony, ale nie mogłam też zostać. Z bólem serca ostatni raz zwiedzałam zakurzone kąty izby, w której mieszkałam. Wszystko było nietknięte, w takim stanie, w jakim zostawili go wujek i ciocia, kiedy wywlekało ich Gestapo. Na samo wspomnienie poczułam łzy zbierające się w kącikach oczu.

- Gotowa? – usłyszałam za sobą zmartwiony głos. Kurt stał w drzwiach, opierając się o framugę z walizką w ręku. Uznał, że zostanie w wiosce i zamieszka w chacie po wuju, choć podejrzewałam, że w podjęciu decyzji pomagał mu Hans.
Kiwnęłam w jego stronę głową. Pocieszałam się, że przypilnuje domu i będzie miał oko na mieszkańców, których tak bezczelnie opuszczałam. Próbowałam zagłuszać wyrzuty sumienia, w końcu znałam oddział Hansa i wiedziałam, że nie byli najgorsi. Poza tym na ich czele miał stać teraz Rudolf, jemu ufałam.

- Odwiedzisz nas kiedyś? – spytałam, wtulając się w jego wychudzoną jeszcze pierś. Objął mnie ramionami, mocno mnie przytulając. Było mu ciężko po śmierci matki, ojciec zdawał się wykluczyć go z rodziny, a żaden z braci nie kwapił się, żeby się nim zająć. Próba podjęcia tego tematu z Hansem zawsze kończyła się ostrą wymianą zdań.

- Jeśli brat nie poszczuje mnie psami, to przyjadę. Poza tym będę dzwonił – pocieszał mnie, a ja starałam się opanować płynące łzy – No idź już, bo Hans zaraz będzie wściekły.
Odkleiłam się od niego, posyłając ciepły uśmiech na odchodne. Pod domem czekał już czarny samochód, a w nim zniecierpliwiony Niemiec.

Dom, w którym mieliśmy mieszkać okazał się bogato zdobioną willą z imponującym ogrodem, pełnym kwitnących kwiatów i owocujących drzew. W środku willa była już umeblowana z gustem i bez patrzenia na koszty. Były trzy sypialnie, dwie łazienki, spora kuchnia i reprezentatywny salon. Zgodnie z moją prośbą nie mieliśmy żadnych służących. Widok wystraszonej twarzy Debory u Olafa i Irene nie dawał mi spokoju i nie chciałam mieć tego samego tutaj. Został tylko ogrodnik, który pracował jeszcze za poprzedniego właściciela i był zaufanym człowiekiem. Jedynym towarzyszem w domu, kiedy Hans wychodził do pracy był szary kot, który się przybłąkał i najwyraźniej miękkie kanapy spodobały mu się na tyle, że postanowił zostać. Codzienne dbanie by miał pełną miskę stało się moim nawykiem. Przynajmniej jakieś zajęcie, pomyślałam, kiedy czwartego dnia pobytu, już po rozpakowaniu całego dobytku i posprzątaniu całej willi, jedyne co mogłam robić to czytać książki albo spacerować po ogrodzie. Hans wracał zwykle bardzo późno, a wychodził wcześnie, kiedy jeszcze spałam. Skutek był taki, że widywałam go tylko w sypialni. Wymienialiśmy się paroma słowami i szedł spać zmęczony pracą. Nigdy nie dopytywałam co właściwie tam robił. Chyba nie chciałam psuć tej bańki idealnego życia, które wiodłam.

- Przepraszam Pani Hammer – rozejrzałam się zdezorientowana podczas spaceru po ogrodzie. W pierwszej chwili zgłupiałam i szukałam wzrokiem matki Hansa, po czym zobaczyłam ogrodnika, który nieśmiało zmierzał w moją stronę. Był to starszy mężczyzna, lekko osiwiały i kulejący na prawą nogę. Ubrany był w luźną, brudną koszulę i spodnie sięgające do kostek. Kiedy podszedł bliżej miałam wrażenie, że bał się na mnie spojrzeć

– Pani Hammer....przepraszam,  że Pani przerywam spacer, ale chciałem zapytać czy mogę jechać do miasta, żeby poszukać czegoś na szkodniki. Niszczą drzewa – wydukał, nie podnosząc na mnie wzroku. Czułam się dziwnie z tym, że wzbudzałam taki lęk, będąc przecież w zwiewnej, białej sukience i rozpuszczonych włosach. Z pewnością nie wyglądałam strasznie.

- Dobrze, niech Pan jedzie – odpowiedziałam najmilszym tonem, na jaki było mnie stać. Ogrodnik mi się odkłonił prawie do samej ziemi i odmaszerował w stronę stajni.

Pani Hammer, chodziło mi po głowie, kiedy dochodził wieczór, a ja zbierałam brudne ciuchy do prania. W ustach mężczyzny nie brzmiało to zbyt dobrze, jakby chłodno, ale kiedy mimowolnie powtarzałam to w myślach, zaczynało mi się podobać. Brzmiało inaczej niż dziecinne Basia. Z drugiej strony brzmiało obco, zupełnie jakby nie dotyczyło mojej osoby, ale kogoś innego.

Opanuj się, nigdy nie zostaniesz jego żoną, mruknęłam sama do siebie i skupiłam się na ciuchach. W naszej sypialni leżała już sterta ubrań, w tym śnieżnobiała koszula Hansa. Na pierwszy rzut oka nie wydawała się brudna, ale kiedy przyjrzałam się bliżej zobaczyłam czerwone plamy, plamy krwi. Zakręciło mi się w głowie. Wiedziałam, że Hans jako SS-man z pewnością zabija ludzi. Zabijał ich przecież na moich oczach, ale mimo tego, świadomość, że trzymałam w ręku koszulę ze śladami krwi kogoś, kogo zastrzelił, napawała mnie obrzydzeniem i lękiem.

- To moja krew. Kto by pomyślał, że kartka papieru może być tak niebezpieczna – podskoczyłam z przerażenia. Blondyn uśmiechnął się z politowaniem.

- Nie słyszałam jak wchodzisz. Wcześnie dzisiaj – rzuciłam w jego stronę, zbierając resztę ubrań. Hans zrzucił z siebie czarną marynarkę, zdjął wypastowane oficerki i odłożył broń na półkę nocną.

- Zabrałem część pracy do domu. Nie chciałem, żebyś siedziała tyle czasu sama. Poza tym...stęskniłem się. To chyba normalne, jak ludzie są w związku.

Nagle zapomniałam o tym, że miałam cokolwiek sprzątnąć. Patrzyłam na niego zdziwiona, bo po raz pierwszy określił relacje jaka nas łączyła, a której określić sama nie potrafiłam. Właściwie nawet nie byłam pewna, czy żywił do mnie jakiekolwiek głębsze uczucia. Tymczasem Hans jak gdyby nigdy nic, z taką lekkością nadał sens temu, dlaczego właściwie opuściłam wioskę, jej mieszkańców i swoją przeszłość. Zostawiłam to wszystko dla niego.

- Co dziś robiłaś? – zapytał, podchodząc do mnie na tyle, że spokojnie sięgnął po mnie ramieniem i przycisnął do siebie. Jego ciepły oddech, jak zwykle o zapachu tytoniu omiótł moją szyję, na której momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Kiedy musnął ją swoimi ustami, zapomniałam już o co pytał. Odwróciłam się do niego twarzą. Był lekko zarośnięty, miał wory pod oczami, ale wyglądał na zadowolonego. Podsunął mi przed oczy palec, na którym widniała blizna i skrzywił się jak dziecko, które zbiło kolano podczas jazdy na rowerze. Pocałowałam go w usta delikatnie, ale najwyraźniej Hansowi to nie wystarczyło, bo pociągnął mnie w stronę łóżka, zsuwając ze mnie sukienkę. Lubiłam, kiedy mogłam go oglądać bez munduru, wydawał mi się wtedy zwykłym mężczyzną, z którym mogłabym założyć rodzinę i mieć gromadkę dzieci. Zszedł pocałunkami na moją szyję, a ja byłam wpatrzona jedynie w opaskę ze swastyką, która leżała obok marynarki na krześle. Ten symbol nie tylko był postrachem tysięcy ludzi, ale także moim, ponieważ dzielił mnie i Hansa na tyle, że wątpiłam w to, czy kiedyś oficjalnie stanę się Panią Hammer.




Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now