Epizod piętnasty

139 8 3
                                    

Tokio, styczeń 2014r.

Przegrali.

Tak ciężko pracowali przez te dwa lata, a jednak zajęli niższe miejsce niż zaledwie rok wcześniej. Tym razem Inarizaki okazali się górą i po trzech ciężkich setach to oni przechodzili dalej, aby walczyć w następnych meczach. Miya Atsumu okazał się być lepszym rozgrywającym i to on poprowadził swoją drużynę to zwycięstwa, a nie Kageyama.

Kageyama nie mógł patrzeć, jak Tanaka, Nishinoya oraz reszta trzecioklasistów pociesza jego, Hinatę, Tsukishimę, Yamaguchiego oraz pierwszaków. Przecież oni mieli jeszcze rok lub dwa. Trzecioklasiści kończyli już szkołę i żaden z nich nie planował kariery sportowej po liceum. To był ich ostatni mecz. Ostatni, bo Kageyama był za słaby, żeby wywalczyć dla nich wszystkich kolejny.

Uciekł. Nie mógł znieść łez frustracji i bezsilności, więc po prostu wypadł z szatni. Gnał przed siebie, nawet nie patrząc na to, dokąd niosą go nogi. Prawdopodobnie się zgubi, ale jakie miało to teraz miało znaczenie?

Mijał tłumy ludzi, a ich twarze zlewały się jeden brzydki bohomaz. Jakimś cudem wydostał się ze stadionu na zewnątrz i odruchowo poszedł na tyły, gdzie nie było prawie nikogo. Było późne popołudnie i w dodatku był styczeń, więc na dworze było bardzo chłodno, ale Kageyama zdawał się tego nie czuć. Jego ciało wręcz wrzało na przekór warunkom atmosferycznym.

Kipiał z gniewu, frustracji i smutku, ale łzy nie nadchodziły. Miał ochotę wrzeszczeć na cały głos i powstrzymywali go tylko ludzie, którzy przechodzili jakieś kilkanaście metrów dalej. Mimo wszystko wolał nie przyciągać niepotrzebnego zainteresowania.

— Kageyama? — niespodziewanie usłyszał za plecami bardzo znajomy głos. Nie odwrócił się jednak, bojąc się tego, jakie emocje ma teraz wypisane na twarzy. Nie chciał, żeby ktokolwiek go takim oglądał.

— Czego chcesz? — zapytał zamiast tego wrogim tonem.

— Zapomniałeś kurtki. Pomyślałem, że mogłoby ci być bez niej zimno, więc wziąłem ją i poszedłem za tobą. Nie chciałbym, żebyś się rozchorował, czy coś.

Dopiero to nieco otrzeźwiło Kageyamę, bo wiedział jakie znaczenie mają te słowa dla tej konkretnej osoby. Dlatego odwrócił się w stronę przyjaciela, który trzymał wyciągniętą w jego stronę kurtkę, i bez słowa przyjął ją, a potem założył na siebie. Spojrzał w te duże, bursztynowe i bardzo znajome oczy, które teraz niemal wywiercały w nim dziurę.

— Czemu się tak gapisz, Hinata? — zapytał, próbując ukryć swoje zawstydzenie.

— Oceniam, jak się trzymasz.

Kageyama przewrócił oczami.

— Martw się o siebie, idioto — powiedział lekceważąco.

Przez chwilę Hinata nic nie mówił i oboje stali tak w odległości jakiś dwóch metrów i mierzyli się spojrzeniami. Shoyo miał zaczerwienione oczy, ale poza tym nie było po nim widać, żeby przeżywał ostatnie wydarzenia. Kageyama czuł jednak, że on też nie jest w stanie pogodzić się z tym, co się stało. W końcu w takich sprawach myśleli bardzo podobnie.

— Przegraliśmy, Kageyama — powiedział Hinata niespodziewanie. Jego głos tylko nieznacznie zadrżał.

— Nie musisz mi tego mówić, idioto. Przecież...

— Ale następnym razem to my będziemy tymi, którzy będą stać na boisku dłużej. Jestem o tym przekonany. Razem, ty i ja, poprowadzimy Karasuno do zwycięstwa. Będziemy dalej ciężko trenować, aż pewnego dnia będziemy lepsi niż wszyscy nasi przeciwnicy.

Mój osobisty MVPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz