Epizod dwudziesty

112 9 1
                                    

Atsumu był spóźniony. Na swoje usprawiedliwienie miał jednak to, że to wszystko przez to cholerne Tokio! Nie jego wina, ze ktoś zaprojektował je w taki sposób, że wystarczyła chwila nieuwagi, a człowiek już nie wiedział, gdzie jest. Dobrze, że w dzisiejszych czasach przy pomocy komórki dało się zrobić wszystko. Nawet odnaleźć w betonowej dżungli.

Do Tokio przyjechał zaledwie wczoraj wieczorem i zdążył się zameldować w hotelu, zanim padł zmęczony po podróży z Hyogo.

Co on w ogóle robił w stolicy swojej ukochanej ojczyzny? Już niedługo miało odbyć się pierwsze zgrupowanie przed Ligą Narodów, ale tak naprawdę Atsumu miał inny powód, żeby już teraz przyjechać do Tokio. Ten powód zaczynał się na Sho, a kończył na Yo. Chociaż tak właściwie były jeszcze dwa powody, które nazywały się Bokkun i Omi, ale to już nie brzmiało tak romantycznie w głowie Atsumu, więc na potrzeby historii wolał zignorować ten fakt.

O co chodziło? Otóż Bokuto Kotaro (wspaniały człowiek, trzeba mu to przyznać – pomyślał Atsumu, bo akurat zrobił coś, co mu pasowało) wpadł na pomysł, że całą czwórką mogli by się spotkać w Tokio na jakimś żarełku i ewentualnie małym piciu. Aby po raz kolejny uczcić ich powołanie do reprezentacji czy coś.

Tak naprawdę Tsumu od razu zapalił się do tego pomysłu. Nudził się już w Hyogo i tak bardzo tęsknił za Shoyo! Za Omim i Bokkunem trochę też, ale znów psuło mu to jego wizję romantyzmu, dlatego świadomie zignorował ten fakt.

W ten właśnie sposób skończył przed jakąś typową izakayą, którą Bokuto polecał, bo ponoć zawsze chodził tu z Kuroo, kiedy oboje mieli wolne i byli w Tokio. Atsumu przewrócił oczami. Bokuto już tak miał, że gloryfikował pewne rzeczy, bo kojarzyły mu się z ulubionymi osobami, na przykład tym całym podejrzanym Kuroo lub Akaashim. Ale może nie będzie aż tak źle?

Wszedł do środka odsuwając ciemnoniebieską kotarę w przejściu. Lokal był w większości wykonany z drewna. Całości dopełniały czerwone i srebrne dekoracje, a wszystko spowite było w ciepłym, przyjemnym świetle. No i ten zapach! Chyba naprawdę mają tu dobre jedzenie, bo Atsumu aż ślinka pociekła, a przecież rzadko się to zdarzało, odkąd przyzwyczaił się do kuchni brata.

Shoyo wcześniej na grupie wspominał, że zajmą miejsce w rogu sali, żeby nie przyciągać niechcianej uwagi nie tylko tym, że spotyka się czterech olimpijczyków, ale również tym, jaki hałas zazwyczaj robili. Dlatego właśnie Atsumu od razu ruszył przez całą salę, aż dotarł do ostatniego stolika, przy którym rzeczywiście siedzieli jego przyjaciele.

— Cześć, chłopaki! — przywitał się niezwykle entuzjastycznie, stając obok trójki innych zawodników MSBY. Zdaje się, że przerwał im jakąś rozmowę, ale nie należał do osób, które by się czymś takim przejmowały.

— Hej, Atsumu-san!

— Dobrze, że już jesteś, Tsum-Tsum!

— Spóźniłeś się, Miya.

Niewzruszony Atsumu zajął ostatnie wolne miejsce, które ku jego radości znajdowało się obok Shoyo.

— Zamówiliście już coś? — zapytał.

— Tak — odparł Bokuto, szczerząc się wesoło. — Hinata niby mówił, żeby na ciebie zaczekać, ale nie mogłem się powstrzymać.

Atsumu wzniósł oczy ku niebu. Totalnie do przewidzenia, więc nie był zły. W sumie on sam zrobiłby pewnie tak samo.

— Dobra, to pozwólcie, że wezmę coś dla siebie... — zaczął.

— Yhm, Atsumu-san.

— Tak, Shoyo-kun?

Mój osobisty MVPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz