| Rozdział 41 |

2.2K 182 39
                                    

Trzymając ster, spojrzał na Desmond'a, który podszedł do niego z butelką rumu w dłoni.

- Mówiłem, iż nie warto wątpić. Oni pójdą za tobą wszędzie — wskazał dłonią na ludzi, pracujących na pokładzie.

- Nigdy w nich nie wątpiłem... - rzekł ze skupieniem Edward. - Pojąłbym, jednak gdyby z lęku przed stryczkiem nie zgodzili się na coś, o co nie mam prawa ich prosić.

- Chłopak jest ich rodziną tak samo jak twoją -stwierdził mężczyzna, patrząc na horyzont. -Wszystko będzie dobrze stary druhu, jednak... jesteś pewny, że nie lepiej wysłać go z tym byłym niewolnikiem? Wiesz, że jeśli pojawisz się w mieście, małe szanse byś wyszedł stamtąd żywy...

- Małe? - niemal parsknął, po czym zapatrzył się w słońce zachodzące tuż za horyzontem. - Nie przewiduję powrotu...

- Jakże to? - Dessmond z zaskoczeniem przyjrzał się przyjacielowi — Chcesz powiedzieć...

- Sądzisz, że są jakiekolwiek szanse na to, bym wrócił żywy? O pojawieniu się Henry'ego musi być głośno, by jak najszybciej zjawiła się pomoc. Jeśli nie dzięki mnie zacznie wrzeć, dzieciak umrze. A na to nie mam zamiaru pozwolić. Cóż więc mi pozostawało? Siedzieć bezczynnie i patrzeć jak z Henry'ego ulatuje życie, czy zrobić wszystko, co w mojej mocy, by go ocalić przed śmiercią? Czyż nie to samo ty uczyniłbyś dla Elian'a?

- Oczywiście, ale... to szlachetna krew. Czy musisz się aż tak poświęcać? Jeśli jego niewolnik zacznie krzyczeć, na pewno szybko pojawi się pomoc. Nie potrzeba tu jeszcze pirata.

- Nie pojmujesz — pokręcił głową — Ja muszę przy nim być! - wycelował palec w swoją klatkę piersiową — Ja muszę oddać go w ręce, które wiem, że mu pomogą. Nikt inny. Dzieciak pójdzie z nami, ale by być przy nim gdy mnie już nie...

Przerwał, zaciskając usta.

- Jeśli umrze... Na cóż mi będzie żyć dalej? Łupić i kraść bez ustanku ze świadomością, że ktoś taki jak ja, o braku serca stracił kogoś, kto obudził w nim... Wszystko, co dobre można w człowieku obudzić. Nawet w tak plugawym jak ja?

- Ale może przeżyć. A ty nie będziesz już wtedy przy nim — drugi z mężczyzn oparł się o burtę, patrząc na kapitana.

- Muszę mieć pewność — pokręcił głową, a widząc, że ten otwiera usta, dodał — Cokolwiek powiesz, nie zmienię decyzji. Nie praw mi więc kazań, bo to nie pomoże. Twoja rola jest inna...

- Zajmę się statkiem i załogą — przytaknął, wiedząc, co mężczyzna ma na myśli.

- Przejmiesz moją rolę — rzekł z powagą, uważnie mu się przyglądając — Nie ma nikogo, komu byłbym w stanie zaufać. Mam nadzieję, że przyjmiesz moją prośbę i...

- Nie będę musiał. Wrócisz całym i zdrów. Jednak jeśli cokolwiek się stanie, obiecuję ci, że nie pozostawię załogi samej. Daję ci moje słowo.

- Dziękuję — ciemnowłosy westchnął — Pójdę do Henry'ego, pilnuj, by wszyscy pracowali z całych sił.

- Każę mojemu dzieciakowi zaparzyć i przynieść herbaty. Dopilnuję wszystkiego — Desmond ścisnął ramię kapitana pokrzepiająco, po czym odprowadził go wzrokiem. Naprawdę miał nadzieję, że wszystko ułoży się bez rozlewu krwi.

Edward tymczasem wszedł do swojej kajuty, od razu dostrzegając leżącego na łóżku Henry'ego, który wydychając świszczące powietrze, spał, okryty nieco oblazłym i szorstkim kocem.

Obok niego, na niewielkim krześle, oparty głową o posłanie spał Robin. Jego pozycja zdecydowanie nie była najwygodniejsza. To on zajmował się Henrym, gdy tylko kapitan znikał z zasięgu wzroku. Nawet gdy nie było trzeba, nie dało się go odgonić od chłopaka.

Silence is Golden     Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz