Milczał, nie mogąc się zdradzić. Jego wejście na pokład mimo ledwie tłumionych sumie how nie zostało nagrodzone ani okrzykami radości, ani też wyklinaniem czy groźbami.
Samemu również nie mógł pozwolić sobie na uśmiech tak długo, aż nie odbili od brzegu wystarczająco, by mógł dać upust swojemu szczęściu i radości, tym samym wprawiając posłanych przez Olivera wraz z nim ludzi w zdziwienie i niedowierzanie. W końcu nie tego się oni spodziewali...
Henry jednak miał za nic ich spojrzenia, słowa czy opinię. Pragnął teraz jednego. Ujrzeć swojego kapitana. Całego i zdrowego. Bez kajdan na nadgarstkach i obstawy trzymającej go za ramiona, w celu ostrzeżenia się przed jego siłą i próbą ataku.
Cóż z tego, że Edward jednym ruchem byłby w stanie się wyswobodzić nawet i czwórce z nich. A może nawet i szóstce! Może dziesiątce!
Tylko on jeden to wiedział.
Wstrzymywany w płucach oddech, wraz z oddalającym się od nich portem zdawał się maleć. Tak samo, jak zalana łzami twarz matki i surowe spojrzenie ojca. Pełne oceny nawet z tak daleka.
Uśmiech Robina i Olivera, którzy unieśli dłonie, machając w jego stronę na pożegnanie.
W końcu głosy i nawoływania ludzkie ucichły. Rodzinę i przyjaciół pozostawił za sobą, pozwalając, aby dzieliła ich tylko morska głębina.
Oderwał dłonie od drewnianej chropowatej barierki, ciesząc się niczym dziecko, że znów dane jest mu jej dotknąć.
Odwrócił się. Powoli, powolutku spoglądając na zebrany tłum.
Milczący, cichy, którego spojrzenia wbite były wprost w niego.
Poczuł niemal ukłucie strachu.
Czyżby mieli mu za złe, iż zostali wykorzystani?
Czy życie korsarzy nie było dla nich odpowiednie?
Czy skazał ich na zły los? Czy...Zbyt wiele myśli krążyło teraz po jego głowie.
- W-witajcie... - powiedział drżącym głosem.
Po tych słowach zupełnie jakby niewidzialna fala uderzyła w statek. Krzyki radości i wiwaty były tak głośne, że mógłby przysiąc, iż mimo odległości, jaka dzieliła ich od brzegu, były one tam słyszane.
Tam i pewnie jeszcze dalej.
Słyszał swoje imię, czuł poklepywanie po plecach, przyjazne uściski i serdeczne uśmiechy.
- Tak bardzo tęskniłem! - zawołał chłopak, który objął go całym ciałem.
- Elian...! - szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy przytulił do siebie ciało przyjaciela.
Widział ich wszystkich i znał ich imiona. Kiedyś byli tacy sami, bezimienni, bo przecież, jak mógłby je zapamiętać? Lecz teraz...?
Teraz znał niemal każdą historię każdego z tych ludzi.
Gdy wiwaty i krzyki ustały, uniósł swój wzrok w górę. Na podwyższenie, na którym znajdował się ster. Nie on jednak zwrócił jego uwagę a człowiek, który stał tuż obok.
Oświetlony słońcem poranka, którego promienie idealnie ozłacały twarz, na której widoczny był lekki zarost. Usta uniesione były w lekkim uśmiechu a spojrzenie oczu radosne i wpatrzone wprost w niego.
Tak bardzo, że on sam patrząc na swoje odbicie, nigdy nie był w stanie go uzyskać.
Niemal od razu jego stopy, jakby niesione przez wiatr zaczęły sunąć w stronę schodków, po których wspiął się powoli. Powili, choć w istocie chciał biec i pędzić w stronę swojego kapitana jak najszybciej. By jak najprędzej znaleźć się w jego ramionach. By poczuć jego zapach i poczuć dotyk ust.
CZYTASZ
Silence is Golden
NouvellesKrnąbrny i rozkapryszony Henry, jest następcą swojego ojca w przejęciu rezydencji. Jego rodzina jest znana na całą Anglię. Żyje jak w bajce, pełnej kosztowności, radości i tego, czego tylko sobie zażyczy młody panicz. Do dnia w którym statek, którym...