| Rozdział 59 |

1.6K 142 6
                                    

Powoli, krok za krokiem w rytm majestatycznych odgłosów butów stukających o podłogę zbliżał się ku wyzwaniu. Bardziej niż to wszystko czuł niepokój większy przed spotkaniem z własnym ojcem niż królową.

Może to dlatego, że on jako jedyny znał prawdę, którą on sam mu wyznał?

Odetchnął głęboko, gdy znalazł się na parterze przed drzwiami prowadzącymi do jego gabinetu. Rzadko tu bywał, było to bowiem miejsce niemalże święte dla mężczyzny. Tu przyjmował ważnych sobie gości z najwyższych warstw społecznych. Tu odbywały się różnorakie spotkania. Naprawdę nie często był godzien przekroczyć próg.

Skinął głową kamerdynerowi, który na jego widok skłonił się w pół i po ówczesnym zapukaniu wszedł do pomieszczenia, by jak sądził Henry — poinformować pana ojca o jego przybyciu.

- Lord czeka paniczu — rzekł mężczyzna, gdy ponownie uchyliły się drzwi a on, przestąpił je.

Gabinet utrzymany był w cieniu, choć tego powodem mogło być nic innego jak zasłonięte zasłony. Zupełnie jakby przebywający w pomieszczeniu mieszkaniec obawiał się ich promieni.

Henry minął kilka wygodnie wyściełanych foteli i krzeseł i zbliżył się do biurka ustawionego na lewo od olbrzymiego kominka, przy którym spoczywał obecnie jego ojciec.

- A więc jesteś... - powiedział ten ochrypłym głosem, niż młodzieniec sam zdarzył się odezwać.

- Ojcze — Henry pochylił się w pokłonie — Rad jestem, że znalazłeś czas na rozmowę, że mną — powiedział, starając się ukryć strach pod maską etykiety.

- Jak miałbym nie znaleźć. Jesteś moim pierworodnym. I choć ostatnimi czasy dałeś mi powód do zwątpienia w ciebie, tak dziś jestem przekonany, że wychowałem cię dobrze...

- Pokładam nadzieję w Bogu, że uda mi się przynieść ci dumę Ojcze — odparł kurtuazyjnie, kolejny raz kłaniając się mężczyźnie.

- Oh, przecież dobrze znam twoje prawdziwe powody opuszczenia tego domu. Nie próbuj mydlić mi oczu — prychnął.

Henry wykrzywił usta w uśmiechu. Wyprostował się, spoglądając prosto na ojca — I ta wiedza zostanie między nami, prawda ojcze?

- Sądzisz, że upokorzyłbym własną rodzinę? Ród? I siebie...? - zapytał, po czym pokręcił głową — Póki nikt nie zna prawdy, jesteś bezpieczny, lecz...

- Zadbam, by wszystkie sekrety zakryła toń oceanu — obiecał, pochylając głowę.

Jego rysy były przytłumione, róż na policzkach nieudolnie zakrywał ślady choroby, jednak oczy nadal pozostawały silne.

- Jeśli kiedyś... Kiedykolwiek wyda się to, co... - zaczął, po czym przerwał, jakby te słowa nie mogły przejść mu przez gardło — To co łączy cię z tym psem, to iż jesteś moim synem, nie sprawi, iż pozwolę ci tu wrócić. Nigdy.

- Rozumiem. — odparł, gniewnie. Wyzywająco spojrzał ojcu w oczy.

Zawsze obawiał się wzroku mężczyzny. Wydawał mu się przerażający. Pełen dziwnej siły, której nie był w stanie się przeciwstawić. Nie widział czemu, teraz ta bariera jak gdyby zniknęła. Wiedział jednak, że nie obawiał się już Lorda. Zmrużył oczy.

- Dziś czekają cię pierwsze ważne obrady. Choć dzięki Bogu, lord Oliver zgodził się mówić za ciebie, wiedząc, że możesz nie potrafić zachować się wystarczająco przyzwoicie po... tak długim czasie przebywania ze zwierzętami.

- Ich zachowanie niczym nie różni się od Lordów w czasie waszych czwartkowych orgii ojcze — zimnym głosem oznajmił Henry.

Mężczyzna zmierzył go surowym wzrokiem.

Silence is Golden     Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz