Robin z troską na twarzy ponownie przysunął drżącą łyżkę z zupą do suchych ust przyjaciela, opartego o poduszki.
- Henry... Musisz jeść — powiedział łamliwym głosem.
Ten jednak wpatrywał się w ścianę za nim bez słowa. Nie uchylił ust choćby na chwilę. Od niemal dwóch dni nie przełknął nic. Ledwie chłopak zmusił go do wzięcia łyka wody.
- Proszę Henry! Jesteś wymęczony, musisz coś zjeść, bo nie przetrwasz nocy — błagał Robin, próbując wmusić w niego ciecz — Twoja śmierć nikomu nie pomoże...
- A jego śmierć komuś pomoże? - zapytał głosem tak suchym i ochrypłym, że gdyby ten nie patrzył wprost na usta właściciela owego głosu, pewnie by go nie poznał.
Korzystając z rozwartych warg Henry'ego, wsunął do nich łyżkę — Wybacz mi panie, ale musisz jeść — szepnął, celowo nie udzielając mu odpowiedzi.
Henry od razu wypluł wciśniętą mu do ust zupę na podłogę i kaszlnął, kręcąc głową.
- Nie... Dopóki go nie uwolnią, nie zrobię nawet łyka wody.
- Henry — chłopak westchnął smutno, odkładając miskę na stojący obok stolik. - Nie pozwolę ci umrzeć. Jesteś moim przyjacielem!
Jasnowłosy nic na to nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok. Pokręcił delikatnie głową, zaciskając usta.
Nie chciał i nie umiał nic przełknąć. I nie był go w stanie nakłonić do tego ani Robin, ani matka, ani medyk, ani ktokolwiek inny.
Kolejny dzień również nie wzmógł głodu ani pragnienia u panicza, który leżał jedynie, wpatrując się w ścianę lub w sufit. Ulewna pogoda za oknem idealnie oddawała jego stan.
Nieruszone naczynia pełne różnych potraw stały nie tylko na półce nocnej, ale też i podłodze. Robin od dłuższego czasu siedział jedynie, prosząc, by coś zjadł, jednak ten nie odpowiadał na żadne słowo, a jeśli już to robił, odpowiedź zawsze dotyczyła Edwarda.
- Nie może tak być dłużej — westchnął w końcu Robin, po czym wstał — Wrócę... Niedługo wrócę do ciebie — obiecał, po czym przygryzł wargi, kierując się w stronę drzwi.
Czuł, że nie ma czasu...
Wyszedł z pomieszczenia. Wiedział, że musi znaleźć lorda Olivera. Nie było czasu na nic innego. Nie w chwili walki o życie. I to... nie jedno.
***
Ciężkie krople deszczu wsiąkały w jego koszulę, przemaczając ją w zupełności i dochodząc do skóry. Przeszywały go zimnem i wodą. Robin nie zwracał jednak na to uwagi. Serce ogrzewał mu cel i nieuchronność śmierci przyjaciela, jeśli jego misja się nie powiedzie.
Przyspieszył kroku, dzielnie stawiając się wichurze. Był mały i słaby w porównaniu do siły żywiołu, mimo to dzięki opatrzności niebios udawało mu się powoli przeć do przodu. Z pozoru niewielka odległość z domu Henry'ego do rezydencji Olivera, wydawała mu się jednak teraz długim szlakiem, którego pokonanie wyciskało z podróżnika całe siły.
Zęby niemal stukały mu o siebie, gdy przechodził przez główną bramę. Nigdy wcześniej nie był w jego rezydencji, jednak dobrze znał ją z opowiadań i obrazów. Bez trudu ją więc odnalazł i choć wielkością była nieporównywanie mniejsza od tej należącej do rodziny Henry'ego, tak górowała wśród innych zwykłych domów. Nietrudno było mu więc ją odnaleźć.
Ubłocone buty i chlupocząca w nich woda wręcz rozbrzmiała, gdy wspiął się po stopniach do głównego wejścia. Zastukał dość głośno, chcąc zagłuszyć ulewę i bicie piorunów. Od razu dostrzegł go kamerdyner, który spod zmarszczonych brwi spojrzał na niego niechętnie.
CZYTASZ
Silence is Golden
Short StoryKrnąbrny i rozkapryszony Henry, jest następcą swojego ojca w przejęciu rezydencji. Jego rodzina jest znana na całą Anglię. Żyje jak w bajce, pełnej kosztowności, radości i tego, czego tylko sobie zażyczy młody panicz. Do dnia w którym statek, którym...