| Rozdział 52|

1.7K 151 34
                                    

Robin z troską na twarzy ponownie przysunął drżącą łyżkę z zupą do suchych ust przyjaciela, opartego o poduszki.

- Henry... Musisz jeść — powiedział łamliwym głosem.

Ten jednak wpatrywał się w ścianę za nim bez słowa. Nie uchylił ust choćby na chwilę. Od niemal dwóch dni nie przełknął nic. Ledwie chłopak zmusił go do wzięcia łyka wody.

- Proszę Henry! Jesteś wymęczony, musisz coś zjeść, bo nie przetrwasz nocy — błagał Robin, próbując wmusić w niego ciecz — Twoja śmierć nikomu nie pomoże...

- A jego śmierć komuś pomoże? - zapytał głosem tak suchym i ochrypłym, że gdyby ten nie patrzył wprost na usta właściciela owego głosu, pewnie by go nie poznał.

Korzystając z rozwartych warg Henry'ego, wsunął do nich łyżkę — Wybacz mi panie, ale musisz jeść — szepnął, celowo nie udzielając mu odpowiedzi.

Henry od razu wypluł wciśniętą mu do ust zupę na podłogę i kaszlnął, kręcąc głową.

- Nie... Dopóki go nie uwolnią, nie zrobię nawet łyka wody.

- Henry — chłopak westchnął smutno, odkładając miskę na stojący obok stolik. - Nie pozwolę ci umrzeć. Jesteś moim przyjacielem!

Jasnowłosy nic na to nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok. Pokręcił delikatnie głową, zaciskając usta.

Nie chciał i nie umiał nic przełknąć. I nie był go w stanie nakłonić do tego ani Robin, ani matka, ani medyk, ani ktokolwiek inny.

Kolejny dzień również nie wzmógł głodu ani pragnienia u panicza, który leżał jedynie, wpatrując się w ścianę lub w sufit. Ulewna pogoda za oknem idealnie oddawała jego stan.

Nieruszone naczynia pełne różnych potraw stały nie tylko na półce nocnej, ale też i podłodze. Robin od dłuższego czasu siedział jedynie, prosząc, by coś zjadł, jednak ten nie odpowiadał na żadne słowo, a jeśli już to robił, odpowiedź zawsze dotyczyła Edwarda.

- Nie może tak być dłużej — westchnął w końcu Robin, po czym wstał — Wrócę... Niedługo wrócę do ciebie — obiecał, po czym przygryzł wargi, kierując się w stronę drzwi.

Czuł, że nie ma czasu...

Wyszedł z pomieszczenia. Wiedział, że musi znaleźć lorda Olivera. Nie było czasu na nic innego. Nie w chwili walki o życie. I to... nie jedno.

***

Ciężkie krople deszczu wsiąkały w jego koszulę, przemaczając ją w zupełności i  dochodząc do skóry. Przeszywały go zimnem i wodą. Robin nie zwracał jednak na to uwagi. Serce ogrzewał mu cel i nieuchronność śmierci przyjaciela, jeśli jego misja się nie powiedzie.

Przyspieszył kroku, dzielnie stawiając się wichurze. Był mały i słaby w porównaniu do siły żywiołu, mimo to dzięki opatrzności niebios udawało mu się powoli przeć do przodu. Z pozoru niewielka odległość z domu Henry'ego do rezydencji Olivera, wydawała mu się jednak teraz długim szlakiem, którego pokonanie wyciskało z podróżnika całe siły.

Zęby niemal stukały mu o siebie, gdy przechodził przez główną bramę. Nigdy wcześniej nie był w jego rezydencji, jednak dobrze znał ją z opowiadań i obrazów. Bez trudu ją więc odnalazł i choć wielkością była nieporównywanie mniejsza od tej należącej do rodziny Henry'ego, tak górowała wśród innych zwykłych domów. Nietrudno było mu więc ją odnaleźć.

Ubłocone buty i chlupocząca w nich woda wręcz rozbrzmiała, gdy wspiął się po stopniach do głównego wejścia.  Zastukał dość głośno, chcąc zagłuszyć ulewę i bicie piorunów. Od razu dostrzegł go kamerdyner, który spod zmarszczonych brwi spojrzał na niego niechętnie.

Silence is Golden     Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz