Nie podzielała entuzjazmu wszystkich wokół. Nie wiedziała, czemu tak się cieszą. Że była coraz starsza? Że niedługo opuści rodzinny dom? A jeśli jej wcale się do tego nie spieszyło?
Do niczego jej się nie spieszyło. Czuła, że więcej ma w sobie z ojca, niż matki. Może to dlatego, że zmarła miesiąc po porodzie? Wielka królowa i dobrodziejka, Jadwiga Andegaweńska była jej matką. Była. Bo już jej nie ma. Dzisiaj mija siedemnaście lat, odkąd przyszła na świat. Odkąd stała się początkiem końca Andegawenki. Była tym długo wyczekiwanym promyczkiem nadziei, a zarazem pierwszym gwoździem do jej trumny. I z takim przeświadczeniem żyła. To brzemię nosiła do dziś.
A co na to król Jagiełło? Początkowo było mu ciężko zaakceptować śmierć żony, a co dopiero dziecko, które tak naprawdę ją zabiło. Chciał nawet uciec na Litwę, a córkę zostawić w sądeckim klasztorze. Jakimś cudem jednak został na Wawelu i ponownie się ożenił. Do niej jednak wciąż się nie odzywał, traktował z uprzedzeniem. Ich relacja była jak gruba warstwa lodu. Przełom nastąpił, gdy dostrzegł w swojej sześcioletniej wówczas córce swoją ukochaną żonę. Tej też nocy śniła mu się, płacząca nad kołyską.
Mała królewna nie była jeszcze wtedy świadoma, że ojciec chowa do niej urazę. Tłumaczono jej, że jest bardzo zajęty i nie ma dla niej czasu. Zostawiano ją więc na pastwę macochy i przyrodniej siostry, Jadwigi, którą to wszyscy zawsze się zajmowali. Dzięki temu dziewczynka mogła bez problemu wymknąć się z komnaty i pospacerować bez opieki po korytarzach zamku. Tak też było tamtego dnia. Pamiętała drogę do przestronnej sali z wielkim krzesłem i tam też się udała. Drzwi były otwarte, wartująca straż zmierzyła ją dziwnym i czujnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Królewna weszła do sali i jej wzrok zaraz padł na wielkie, pięknie rzeźbione krzesło. Uśmiechnęła się i, unosząc poły perłowej sukienki, podbiegła w jego stronę. Weszła po stopniach i z niewielkim trudem wdrapała się na siedzisko. Usiadła dumnie i wyprostowała się, unosząc wysoko głowę. Zaraz przestudiowała widok, jaki rozpościerał się z tronu. Dosięgnęła dłońmi do podłokietników i oparła na nich drobne paluszki.
Wtedy z korytarza dało się słyszeć tubalne głosy panów polskich, a wśród nich króla. Królewna już chciała zejść, jednak nie zdążyła. Do sali wkroczył korowód polskich urzędników, prowadzony przez Jagiełłę. Nie ukryli zdziwienia, gdy zdali sobie sprawę z obecności dziewczynki. Zdębieli i zatrzymali się. Król nawiązał kontakt wzrokowy ze swoją córką, czując jak rośnie w nim irytacja. Na domiar złego, mała nie czuła żadnej skruchy i dalej siedziała dumnie na tronie.
Tłum ludzi rozstępował się, torując mu drogę do królowej. Już za chwilę miał ujrzeć swoją narzeczoną. Czuł w sercu lekkie podekscytowanie, w końcu słynnęła ze swojej niezwykłej urody. Z każdym krokiem był coraz bliżej, sekundy dzieliły go od spotkania. W końcu ją zobaczył. W istocie, piękna i dostojna królowa, odziana w perłową suknię, siedziała dumnie na tronie, patrząc na niego łagodnie, ale i z uwagą. Doskonale pamiętał, gdy przysłała do niego swojego rycerza, by mu się przyjrzał. Zapewne słyszała plotki o włochatym niedźwiedziu z kniei. Kąciki ust delikatnie podniosły mu się ku górze, kiedy przypomniał sobie zawstydzenie posła. Zaraz jednak skupił swój wzrok na postaci, której rysy wyostrzały się jeszcze bardziej, im bliżej niej był. Łagodne, acz królewskie spojrzenie jasnych oczu, lekkie rumieńce, różane usta, drobna postura, orzechowe włosy, opadające delikatnie na ramiona. Siedziała wyprostowana, z uniesioną dumnie głową. Choć była młoda, wyglądała jak prawdziwa królowa.
CZYTASZ
Kartki wyrwane z Książek
Short StoryTu jest wszystko. I nic też. Czasem dopadnie mnie pomysł. I jeśli nie wyląduje w hasioku, to ląduje tu. Bywają treści nieodpowiednie dla wszystkich c: