Chapter one

1.1K 44 0
                                    

Chłopiec powiódł swoim spojrzeniem po otaczającym go okrutnie pustkowiu, powoli stawiając stopy w równej linii, choć było to nadzwyczaj trudne. Nie ze względu, iż był pijany... w zasadzie tego pragnął, upić się i zapomnieć o  wszelkim złu tego świata. Zamiast tego szedł jednak dalej po spękanym asfalcie, który wydawać się mogło, iż dodatkowo kruszył się pod niewielkim naciskiem jego węglowych butów, przeistaczając się w drobny zestaw niewielkich, węglowych kamyczków o licznych, ostrych zwieńczeniach na swych szczerbionych już krańcach.

Nie zważając na to, szedł dalej, czując, jak ostatki intensywnych promieni zachodzącego słońca palą jego grubo odziane ciało. Wiedział jednak, iż gruby, fioletowy sweter, który starannie dobrał do obcisłych, hebanowych spodni, był perfekcyjny na ciemną, chłodną, jesienną noc, którą zamierzał dziś spędzić w tym opustoszałym miejscu.

Cóż, przynajmniej nie był zupełnie sam i choć  jego towarzysz był niezwykle irytujący, nie było nic złego w drobnej, ustnej przepychance słownej, kiedy wokół paliła niemal bolesna cisza. Zbliżył się do postarzałej stacji benzynowej, teraz równie opustoszałej, co w najprawdopodobniej najbliższych godzinach. W sumie sam nie rozumiał sensu budowania czegoś dla pojazdów na drodze, gdzie niemal nie było pojazdów. Mógł bowiem przysiąc, iż  odkąd pracuje tu – a może już liczyć kilka dłuższych lat – dane mu było obsłużyć zaledwie kilkuset klientów, podczas jego prac na nocnych, jak i zarówno dziennych zmianach.

Jego nogi zaczęły piec paskudnie w okolicach ud, wciąż eskalując pospiesznie do łydek w przemęczeniu, kiedy minął linię już gęstego lasu otaczającego go z dwóch stron przestarzałej jezdni, wychodząc tuż obok ogromnej połaci niedawnego pola, gdzie zebrane zostało już tegoroczne żniwo. W zasadzie nawet jemu dane było uczynić, choć część pracy w drobnej pomocy rolnikom.

Uśmiechnął się na myśl o tamtym dniu, kiedy zostało mu tak uprzejmie zaproponowane przewiezienie przez połać podczas jego kolejnego, porannego powrotu z pracy. Żałował, że już do kolejnego roku nie będzie dane mu rozmawiać z mężczyzną, o którego imię nawet nie poprosił.

Pomimo dość dużych postępów, gdyż przed laty nie potrafił wyjść z granic miasta bez palącego bólu, który rozchodził się po jego ciele, lecz wciąż powątpiewał, czy jest w stanie przetrwać kilka kolejnych kroków. Tak daleko, jak sięgał jego wzrok, dostrzegał niewielki, czarny punkt, do którego miał dotrzeć.

Szedł więc dalej, pogrążony głęboko w swoich myślach, nim dostrzegł, iż jest już niemal na parkingu po półtoragodzinnej przechadzce w miejsce, gdzie nie dojeżdżał praktycznie żaden pojazd. Był dumny jednak z satysfakcji, która rozpromieniła po jego ciele na fakt, iż ponownie pokonał katorżniczą drogę i przeżył bez większych trudów. Stawał się w tym coraz lepszy.

Po raz ostatni nacieszył się ciepłym promieniem słońca, muskającymi w swych ostatkach jego twarz, nim postanowił pozostawić je na rzecz solidnie oświetlonego pomieszczenia.

-Hej, Wooyoung? – Podejrzliwie uroczy głos jego przyjaciela rozbrzmiał już chwili, kiedy jego stopa przekroczyła próg rozsuwanych, szklanych drzwi niewielkiej benzynowej stacji u pogranicza stolicy Korei. I znał tego mężczyznę wystarczająco, aby wiedzieć skąd rzeczywiście płynie ta słodycz.

-Tak? – Spytał podejrzliwie, wyczuwając podstęp drugiego mężczyzny, który powoli wyłonił się zza kasy. Yeosang zaskakująco rzadko przybierał błagające noty, pomimo wielu próśb niemal każdego dnia, lecz kiedy to robił, jego życzenia były nie do odrzucenia.

-Słuchaj. Mam dziś bardzo ważną randkę... – Zaczął powoli, wychodząc zza zanieczyszczonego paskudnie blatu, który był niezwykle bliski kipienia zalegającymi paragonami oraz innymi papierami. Dlatego też Wooyoung nie potrafił ukryć frustracji, która gromko rozlała się w jego sercu.

-Nie! Nie zostawisz mnie znowu samego! Przestań nawet tak żartować! – Krzyknął, czując, jak wściekłość ponownie buzuje w jego ciele. Było to jednak uzasadnione. Multum pracy, które wiązało się z posprzątaniem całego lokalu po długim, owocnym dniu pracy oraz dopilnowanie porządku było ogromnym wyzwaniem już dla dwóch osób... dla jednej graniczyło z cudem. Już nie wspominając o samotności.

-Przykro mi stary, już dogadałem się z szefem – Yeosang posłał mu jeden z tych szczerych, przepraszających, smutnych uśmiechów błagających o przebaczenie, które oczywiście otrzymał, zanim zdołał cokolwiek uczynić. Niesmak jednak pozostał na ustach Wooyounga.

-Czemu ciebie puszcza prawie co drugi dzień, a mi nie chciał dać jednej nocki wolnego po operacji? – Prychnął ciężko, kiedy ból egzystencji przytłoczył go w brutalnej prawdzie, lecz już po chwili posłuszne westchnienie umknęło spomiędzy jego ust — Dobra idź, ale nie rób mi tak więcej, dobrze wiesz, jak to wygląda, albo zabije mnie morderca, albo nuda – Jęknął, naprawdę nie wierząc w swoją nieograniczoną dobroć naiwnego serca, które przebaczało i poddawało się tak łatwo w walce o własne dobro.

Nie żartował jednak. Jego słowa były niemal brutalnie szczere, gdyż choć nie było zbyt wielu klientów, którzy podróżowali od pobliskich miast do Seulu i w drugą stronę o tak późnych, nocnych godzinach, większość takowych śmiałków okazywała się mieć dość nierówno pod sufitem. Już nie raz natrafił i na takich, którzy wszczynali awantury tylko dlatego, iż odmówił im przygotowania kawy podczas okresu, kiedy chwilo mieli wyłączony ekspres... A przy urzędowaniu z rozjuszonym klientem pragnącym tak desperacko podgrzewanych kanapek, nieobecnych w ich Menu zarobił nawet całkiem ładną mozaikę czerwieni, fioletu i błękitnej żółci pod swoim prawym okiem.

Wiadomo, można być zirytowanym po całej nocy trudnej i monotonnej jazdy, lecz do tego stopnia, aby znokautować biednego sklepikarza na kilka długich godzin?

Dlatego też obawiał się pozostania samemu. Bardziej, niż wielu innych rzeczy, które odnalazły się w kieszonce „straszne” w jego umyśle.

-Jasne! Dzięki wielkie odwdzięczę się! – Widok ucieszonego Yeosanga, który rozpromienił gwałtownie na jego słowa, sprawił, iż każda obawa chwilowo minęła, a słodki pocałunek, który uderzył w jego pulchny policzek przez moment uspokoił również i frustrację. Choć nie na długo.

-Już i tak wisisz mi trzy flaszki! – Zawołał na odchodne, dostrzegając jedynie plecy swojego przyjaciela, kiedy ten spieszył, aby powrócić do miasta... cóż, coś w myśli, iż jego zapał osłabnie gdzieś w połowie odległości, napawało serce Wooyounga radosny optymizmem.

-Em... To pa! – Chłopiec prychnął ciężko, nie dowierzając, nim powiódł swoim spojrzeniem po okolicznych pułkach. Stacja była w miarę duża, zważając, jak niewiele gości ją odwiedzało... cóż, tego nie dało się zapewne niestety przewidzieć przy budowie obiektu. Pięć prostych, oblegających w liczne produkty regały stały wprost do kasy, aby z miejsca za ladą dostrzegalny był niemal każdy przeklęty zaułek. Miejsce za kasą nie różniło się również zbytnio, choć Wooyoung dostrzegając, jak przeraźliwie wiele pracy go czeka w następnych godzinach, czuł niemoc w swym i tak już obolałym po drugiej wędrówce ciele.

-Nie ma na co czekać – Jęknął sam do siebie, powoli ruszając do przodu.

Touch Me //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz