Chapter twenty-two

359 28 31
                                    

-Co ja mu zrobiłem?! - San nie dowierzał, zupełnie wstrząśnięty posądzeniami kogoś, kogo uważał przed kilkoma chwilami za swego brata - Co sugerujesz?! - Warknął, wstając w kolan, zupełnie nieprzejęty już bachorem, który był w środku całego zamieszania. 

Oczywiście, zawsze tak było. Ukazał papraną resztkę dobroci swojego sklętego serca w chęci czystej, niewinnej pomocy, aby później ktoś zmiażdżył to, co z niego zostało. Dlatego wolał być od początku złym. Dlatego zdusił w sobie wszelaką sugestywną empatię.

Był głupim, porzucając dotychczasowe zasady. Mógł jedynie przelecieć tego dzieciaka i zostawić go tak, jak pierwotnie zakładał, wciskając słaby kit o ponownym spotkaniu, na które nigdy nie zamierzał przyjść. Jak widać, dobry seks zamieszał mu w głowie, a teraz ponownie zostanie ukarany za swą dobroć.

-San, kurwa, nie ukrywaj! Każdy dobrze wie, że pieprzysz byle kogo, tylko po to, aby złamać mu serce, więc gadaj, co mu zrobiłeś! Bo przysięgam i klnę się na swoje życie, że jeśli go zraniłeś, to zajebię cię tymi rękami!

-O czym ty pieprzysz znowu?! - Warknął Choi, nie ukrywając nienawiści. Może Yunho był jego bratem, ale to była przeszłość. Może był trudnym w zawieraniu stałych znajomości, lecz był doskonałym, aby w pół sekundy wyzbyć się z całej sympatii, która stanowi zagrożenie dla jego duszy - To, że jakaś pieprzona dziwka...

Nikt nie spodziewał się, iż Yunho chwyci jego kołnierz, pchając prost na pobliską ścianę, aż plecy czarnowłosego nie uderzyły boleśnie o ciemny gips. Niższy jęknął ciężko, wciąż oniemiały, iż ktoś mu bliski zmierzył się przeciwko niemu. 

Niepotrzebnie wstał kilka godzin temu ze swego bezpiecznego miejsca w klubie, gdyż teraz odczuwał skutki swych niefortunnych wyborów. Jego przeklęty ojciec może nie był dobrym rodzicem, lecz miał rację przynajmniej w tym jednym. Zaufanie, litość, to nie są słowa dla ludzi jego pokroju. 

One prowadzą do klęski.

-Nie nazywaj go tak! - Wrzasnął Yunho, podciągając jego znacznie lżejsze ciało, aby uderzyć nim ponownie z siłą wystarczającą, aby kręgi Sana pozostawiły głębokie wgniecenie w drogich tonach ścian. Jego zacisk był silny, sprawiając, iż materiał podkoszulka trzeszczał w brutalnym objęciu.

Choi warknął zaciekle, pozwalając sobie, aby nienawiść przejęła jego umysł, siłą wybijając ramiona byłego brata, aż ten syknął boleśnie, puszczając kołnierz jego koszulki, nim odepchnął go kilka kroków. Z zadowoleniem przyglądał się, jak jego dawny znajomy zatacza się, zdumiony, iż ktoś był w stanie w ogóle stawić mu opór, nim potrząsnął głową, starają się rozgonić otępienie.

-O co ci kurwa teraz chodzi, co? Czemu nagle ci to przeszkadza?! Co udajesz świętoszka, bo jakaś szmata złapała atak paniki?! - Wrzasnął i może pożałuje swych słów, może już to robił, ale nie miało to znaczenia w chwili, kiedy dzika wściekłość obmywała jego umysł. Jego serce dudniło w piersi od adrenaliny pompowanej w żyłach, a ciało szykowało się na uderzenie, wykorzystując całe swoje długie treningi, które wzmacniały go od dnia, kiedy wyrwał się z żarłocznych szczęk swego ojca.

-Wmówiłeś mu, że nie jesteś dziwkarzem?! Okłamałeś?! - Yunho ponownie uderzył, tym razem chwytając jego biodra i siłą unosząc ku górze, aż cienka ściana działowa ugięła się, upuszczając ich ciała na drugą stronę. San zachłysnął się, gdy jego plecy z całym ciężarem uderzyły o twardą podłogę, jednakże nie miał chwili wytchnienia, aby choć otrzeć się z pyłu swej dawnej ściany, kiedy pięść uderzyła w miejsce niewiele powyżej jego brwi, wybijając skroń z powrotem w dół i oślepiając go bólem - Przeleciałeś, a teraz zostawisz, jak pieprzoną szmatę?! - Choi zablokował kolejny cios, wykorzystując chwilę, aby ugiąć swe nogi i kopnąć dawnego brata w tył, samemu przewracając się przez plecy, aż wylądował płasko na stopach w lekkim przykucu. 

Pospiesznie uniósł głowę, śledząc, jak ogromny mężczyzna przewraca się boleśnie, jęcząc, gdy ponownie przebija się przez pozostałość gipsu. Nigdy nie chciał go zranić. Nigdy nie chciał widzieć jego cierpienia... cóż, tym razem to się jednak zmieniło.

-To jest mój kutas i będę z nim robić, co mi się żywnie spodoba! Jak ci się nie podoba, to wypieprzaj! Zgodził się, więc nie miej do mnie pretensji! - Warknął San, prostując się na swych nogach, nim powoli otrzepał z bieli swe hebanowe rękawy przyległego podkoszulka z rozdarciem z przodu pozostawionym przez silne dłonie swego przyjaciela.

-A ja debil myślałem, że mam głowę gdzie indziej, niż w swoich jajach - I tu wyszło całe sedno. Nie ważne, jak bardzo się starał. Nie ważne, jakie były jego prawdziwe intencje. Zawsze okazywał się tym złym. Zawsze był demonem w tych opowieściach.

Skoro właśnie tego pragnęli, niech tak będzie.

-Cóż, przykro mi, że pozory cię zmyliły - Choi pokusił się o paskudny uśmiech satysfakcji wykrzywiający jego usta, dostrzegając z zadowoleniem, jak wściekłość podsyca płomień w oczach mężczyzny.

-Zabiję cię skurwystynu!

-Przestań pieprzyć i zrób coś w końcu... - Parsknął San, nim dech został wytrącony z jego piersi, gdy ciało uderzyło brutalnie o zaostrzoną krawędź stołu, zapewne rozcinając skórę pod materiałem podkoszulka.

Nie pozwolił sobie jednak tonąć w agonii, uderzając łokciem w plecy mężczyzny, aż ten opadł na jego nogi bezwiednie w uszkodzonym punkcie, więc szybko wykorzystał okazję, zrzucając z siebie krztuszącego się policjanta. Usiadł okrakiem na jego talii, zadając jedne, a później kolejny cios wprost w krwawiącą szczękę mężczyzny, pragnąc nie tylko dojrzeć ból w nieposłusznych oczach, a ich martwą biel. Nim to jednak się stało, drugi przeważył go, blokując cios i sprawiając, iż ich pozycję się zmieniły.

Choi dostrzegł gwiazdy, kiedy mężczyzna uderzył go kilkukrotnie, zmieniając położenie dłoni, aż te osiadły na krtani niższego, przyduszając go bez najmniejszego problemu. San jednak nie poddał się, choć odruchowo sięgnął do morderczego uścisku, nieustanny ból i brak tlenu zmusił go do znacznie szybszej reakcji, a on  ponownie uniósł nogi z całej swej zaoszczędzonej siły, sprawiając, iż starszy poleciał w przód, wybity z równowagi.

Czarnowłosy nie wahał się chwycić broń w swe dłonie, sprawnie odbezpieczając ją, gdy wyślizgiwał się spomiędzy kulejącego ciała.

-Nie proszę! Przestańcie - Zignorował przerażony głos Wooyounga, podrywając się na równe nogi, nim wycelował broń w zdrajcę, nie widząc już w mężczyźnie swego brata. To tylko i wyłącznie wróg.

Aż padł strzał.

~

Ta scena miała być słodkim przedstawieniem tego, jak San zajmuje się chorym Woo... COŚ MI NIE WYSZŁO

Touch Me //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz