Chapter twenty-one

375 29 10
                                    

[Dwa lata temu]

Ostre, choć poranne promienie ciepłego, wiosennego słońca przebijały się przez gęstwinę szumiących szmaragdowych liści, które swobodnie wirowały w pięknym tańcu, prowadzone przez drobne powiewy swawolnego zefiru. Wielu jednak wiedziało, iż była to zasługa wysokich pni starych dębów, które wiodły po obu stronach betonowej drogi, aż do jej zakończenia, kiedy ta rozjeżdżała się kolnymi pasami wokół szykownej, marmurowej fontanny.

Spokojny poranek ktoś mógłby pomyśleć. Cóż, lecz była to jedynie piękna gra pozorów.

Tuż pod ich gałęziami w lekkim mroku tłumionym przez przejrzyste korony biegł młody mężczyzna. Nie odwzorował jednak harmonijnej natury. Jego kroki były pospiesznie, uderzając mocno o beton pod jego stopami w szaleńczych ruchach. Pot błyszczał gęsto na jego bladej skroni, opuszczając leniwie posklejane loki czerni, aż te osiadły czepliwe tuż nad łukiem prostych brwi. Dotąd luźny strój stał się przyległym na krzyczącym w wyczerpaniu ciałem...

Jednak właściciel nie przerywał.

Uciekał przed czymś? Tak. To było niemal nadzbyt oczywiste. Lecz jego powód był bardziej... wyrafinowanym, niżeli prosty morderca, czy wszelaka tragedia. Nie. On uciekał przed bólem płynącym z jego złamanego ciała i umysłu. Uciekał przed wspomnieniami, choć wiedział, iż jak daleko nie podąży, jak szybko nie pobiegnie, te zawsze go dopadną, przywracając to, o czym tak pragnął zapomnieć. 

Pomimo wiedzy o tragizmie swego fatum, biegł dalej, w czystym błaganiu, aby zwykle pogrążyć się w zapomnieniu, choć na kilka tych krótkich, kuszących chwil.

Usłyszał szum opon pocieranych o asfalt, a więc naturalnie ruszył nieco bliżej krawędzi, pozostawiając miejsce do nadciągającego z tyłu pojazdu. Nie zatrzymał się jednak. Nie zrobił tego nawet, gdy jego wizja zaczęła drżeń. Wiedział bowiem, iż oznaczało to kapitulację i pozwolenie, aby demony pożarły go żywcem.

Nagle jednak coś wydawało się nie w porządku, gdyż czarny lakier pojazdu błysnął co prawda w kącie jego oka, jednakże nie minął go zgodnie z oczekiwaniami naturalnej kolei rzeczy.

-San! - Wspomniany mężczyzna spojrzał na bok, zatrzymując się jak wryty na widok swojego przyjaciela... brata, który przypomina mu o wartości jego życia. Pojazd obok uczynił to samo, szarpiąc gwałtownie pod nieprzemyślanym wdepnięciem pedału hamulca, zaciskając zatrzaski na tarczach z głośnym piskiem sprzeciwu - Szybko wsiadaj - I nie zawahał się, powierzając więcej, niżeli swe życie Hongjoongowi.

-O co chodzi? - Spytał, zatrzaskując drzwi od strony pasażera, choć nie zdążył nawet sięgnąć po pas bezpieczeństwa u jego boku, kiedy mężczyzna nacisnął pospiesznie na gaz, ruszając z rykiem porywczego silnika przed siebie.

-To twój ojciec - Przerażenie ponownie zawitało w młodym sercu Choia na wspomnienie dyktatura, który odebrał mu wolność, wolę, myśli - Miał wypadek. Jest ciężko ranny - Żarówka błogiej, choć potwornej nadziei zaiskrzyła w umyśle chłopaka, gdy z błaganiem spojrzał na swojego brata.

-Przeżyje? - Spytał, czując, jak jego dłonie drżą z przerażenia i wyczerpania.

-Niestety - Hongjoong skupił swój wzrok na drodze - Ma być jedynie sparaliżowany.

-Kurwa - Warknął młodszy, wiedząc, iż przekleństwo rzucone przy jego rodzicu zapewne skazałoby go na paskudne cierpienie cielesne i psychiczne.

-Dlatego cię tam waziozę - Nagle chłopak uniósł skroń zaskoczony, wpatrując się w drugiego - Zakończymy to raz na zawsze. Nie pozwolę, by ten drań ponownie cię dotknął.

-Hyung, nie mówisz p-poważnie - Nie potrzeba było odpowiedzi, kiedy demoniczne spojrzenie wyryło ślad na ich niewinnych duszach.

-Choi San? - Wspomniany dzieciak uniósł spojrzenie na młodego policjanta, cholernie wysokiego w jego oczach, szczególnie, gdy siedział z podkulonymi nogami. Modlił się w tej chwili, aby nie zdradzić się. Aby nie zdradzić swej zbrodni, gdy chylił się nad łożem swego martwego ojca w poczciwej żałobie, udając, iż jest ona szczera. Przecież tego właśnie nauczył go zmarły, tego od niego oczekiwał... sztuczności. I piłeczka ta odwróciła się w tej chwili, stając się wrogiem tego, kto ją wysłał.

-T-Tak? - Jęknął czarnowłosy, ocierając sztuczne łzy na swych niemoralnie drżących policzkach. Był dobrym aktorem, tak, jak oczekiwał tego jego ojciec, jednakże coś w jego sercu głosiło, iż wspomniany mężczyzna nie chwycił się na haczyk. Jego oczy zwykle błyszczały czymś cholernie niebezpiecznym.

-Nazywam się Jeong Yun Ho i chciałbym z tobą porozmawiać... na osobności - Powiedział, zupełnie zaskakując dzieciaka, który ostatni raz uściskał coraz to, na jego szczęście, chłodniejszą dłoń swego ojca, nim ruszył posłusznie za policjantem - Posłuchaj - Zaczął mężczyzna w chwili, kiedy zatrzymali się na końcu długiego korytarza, prawdopodobnie w jedynym miejscu, gdzie nie ma kamer monitoringu, czy wszelakich drzwi. Nic nie mogło sprawić, iż ich słowa zostałyby usłyszane w cichym akompaniamencie sterylnie białych ścian - Wiem, że ty go zabiłeś.

Serce Sana zamarło.

Skąd? Jak? Czy to jego koniec?

-J-Ja n-nie - Przeklinał swój zawodny głos.

-Proszę, pomińmy to i posłuchaj mnie uważnie. Wiem, że ty go udusiłeś. Mam dowód tutaj - Mężczyzna uniósł czarnego pendrive w dwóch palcach, trzmając go na tyle daleko, aby nie został mu odebrany. Czy zamierzał go teraz szantażować? Ojciec, choć będąc potworem, pozostawił mu majątek... pieniądze, firmę, stanowisko... przyszłość. Czy i to zostanie mu odebrane? - Nie jest to tym, o czym zapewne teraz myślisz... ja... - Mężczyzna westchnął ciężko - W chwili śmierci twego Pana Choi byłem jednym z tych, którzy wtargnęli do twego domu i odnaleźliśmy... materiały.

Nie. Było gorzej, niż San przypuszczał. On wiedział. Wiedział o wszystkim. Jego życie miało skończyć się szybciej, niż rzeczywiście się zaczęło?

-Nie mówię tego, aby to jakoś wykorzystać. Nie zaniosę tego prasie ani nic takiego. Zabrałem to wszystko, kiedy inny i nie patrzyli i sprawdziłem również monitoring szpitala. San... ja rozumiem, dlaczego to zrobiłeś i widziałem zbyt wiele niesprawiedliwości tego świata, żeby wiedzieć, jakby zakończyła się twoja historia. Dlatego też... masz - Dał młodszemu urządzenie, obserwując, jak jego drżąca dłoń zaciska się na jedynym dowodzie wszystkich zbodni.

-D-dziękuję - Uśmiechnął się San, nie wierząc w to, co miało miejsce.

Wiedział, że wszystko, co mu się przydarzyło, zostanie zapomniane podczas procesu. Paradoskalnie lata znęcania się, pobicia... zniewolenia, będą nieistotnymi  w obliczu śmierci.

-Nie masz za co dziękować. Cieszę się, że to zrobiłeś, choć przykro mi, że musiałeś przez to wszystko przejść. Nie obraź się, ale widziałem nagrania. Widziałem wszystko - Niższy mógł przysiąc, iż jego szczere oczy toną we współczuciu, odbijając niemal lustrzanie to, czego doświadczył dzieciak w latach błogiego dzieciństwa. Widział, jak dziesięciolatek został przykuty do barierki na niewielkim, ciasnym tarasie przez kilka dni podczas srogiej zimy w karze za zjedzenie słodkiego cukierka swego ojca. Widział, jak trzynastolatek został pobity do nieprzytomności przez kilku rosłych roześmianych mężczyzn, uważających słabość dziecka za zabawę dla swych umysłów. Widział wszelkie wykłady, jak to był bezsilnym, beznadziejnym, nienadającym się nawet, aby oddychać - Nie martw się, twoje tajemnice są ze mną bezpieczne - Wyszeptał czule policjant.

I to był złoty początek ich znajomości. Znajomości, która dzierżyła w sobie bezwzględne zaufanie. 

Do czasu....

Touch Me //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz