Chapter sixteen

364 33 12
                                    

Wstać...

Nie wstać...

Wstać...

Nie wstać...

Wstał, porzucając próbę opróżnienia kieliszka, z zażenowaniem uderzając nim o stół, nim ruszył przed siebie, wciąż spójny na nogach po raz pierwszy nie poszukując ostatnich atrakcji wieczoru.

Nie czuł się obrzydzonym, kiedy stłum niemalże nagich, spoconych ciał napierał na niego wraz z przekroczeniem dodatkowej granicy. Rozkoszował się wręcz degradacją do poziomu szczura w kanalizacji pełnej podobnych jemu. Pozbawionym majątku, tytułu, wspomnień, przyszłości... zupełnie nowym. Tabula rasa nabrało w jego głowie zupełnie nowej odsłony znaczenia.

Warknął lekko w chwili, kiedy jakieś większe ciało pchnęło go brutalnie na inne, sprawiając, iż zatoczył się niewygodnie w swym lekko zapijaczonym już stanie, jednak pogodził się z poniżeniem. I tak nikt nie wiedział, kim był. Nie znał jego złotego nazwiska owianego sztuczną sławą, za pozbawione cierpienia wyczyny. Nikt nie wiedział i nie będzie wiedzieć, jak ciężko było brnąć, aż do chwili, gdzie znajdował się teraz. Kolejna cegiełka do muru między jego rozumiem a zachowaniem, który sprawiał, iż pragnął porzucić swe perfekcyjne dziedzictwo. Zatracić się w chwalebnym potępieniu.

Pozwolił sobie odetchnąć, gdy przebrnął przez parkiet demonicznych ciał pochłoniętych w swym szale otępienia demonicznym utworem, powoli zbliżając się do źródła swojego zainteresowania. Błękitno podświetlona lada błyszczała ogarnięta mrokiem pomieszczenia, mieszcząc przy swym ciemnym drewnie blatu i kamienistej zabudowie wiele pogrążonych w oczekiwaniu demonów nocy, którzy zapewne tak jak on, próbowali zapomnieć o cegiełce swego istnienia w świecie.

Jedno różniło się jednak od swych poprzedników, gdyż kiedy ludzie odchodzili ze zdobyczą w swych ramionach, inni zastępowali niemalże natychmiast ich miejsce, grasując na czarne stołki barowe, niczym sępy na swą zdychającą padlinę. To jedno wyrywało się z reguły, pozostając nieruchomo w swym miejscu, opartym na przedramionach z głową wyraźnie ciążącą w uwięzi pomiędzy wykrzywionymi dłońmi.

Wyrwał się jedynie ze swego odrętwienia w chwili, kiedy barman ze zmartwionym spojrzeniem podał mu kolejny kieliszek, obserwując jedynie przez sekundę, jak ten zalewa młode gardło, nim wyznaczył swe ponowione zamówienie.

Chłopak był tak ładny, jak zapamiętał go San, nawet w swym niechlujnym stanie. Jego szczęka ostra, gardło uwydatnione we wszelkie żyły i wciąż lekko przyozdobione śladami drobnych, mdłych malinek, które pozostawił na jego bladej, zaledwie odrobinę zmoczonej w słońcu skórze. Lekko spłukane, choć wciąż pięknie fioletowe włosy opadały w szczepach na jego ciemny łuk brwi zachowany w ciepłym odcieniu pasem oraz brunatne, nieobecne oczy. Nawet senny, kiedy jego powieki walczyły z podstawowym otwarciem, a usta rozchyliły się niemal eterycznie w słabych oddechach, był piękny, prezentując sobą coś, czego San nie potrafił wyodrębnić ani za pierwszym razem, ani też teraz.

Złość zaczęła kotłować się w sercu Choia, kiedy dostrzegł obce ciało, szturchające węglową bluzę chłopca, choć ten wcale nie wydawał się być zainteresowanym, zupełnie ignorując swego przypadkowego zalotnika. Czarnowłosy wiedział, iż ten drugi, niechciany mężczyzna również był dość mocno wstawiony przez swe drinki, poddając się żmudnemu pragnieniu. 

I pewnie by się mu udało. Zapewne tak, zważywszy, jak nieprzytomny stawał się Wooyoung z każdym kolejnym łykiem, coraz mniej opierając się szamotaniu ze strony obcego. Jednak w chwili, kiedy silne ramię nieznajomego, otoczył zachłannie szczupłe barki chłopca, dziwne uczucie narodziło się w sercu Sana... dziwne na tyle, aby zapragnął zadać cios w parszywą twarz mężczyzny, który nieustannie szarpał pijane ciało chłopca. 

Zdusił je jednak, podświadomie wiedząc, iż bójka przyniesie więcej złego, niżeli dobrego. Wybrał inną opcję, zbliżając się do Wooyounga, który mamrotał niewyraźne, aby drugi mężczyzna odczepił się od niego i zostawił go we świętym spokoju.

-Witaj chłopczyku - San uśmiechnął się podstępnie, kiedy jego biodra uderzyły pospiesznie o wystającą ladę baru, pomiędzy Wooyoungiem a mężczyzną, tak, aby rozerwać ich irytującą więzi. 

Choi czujnie obserwował, jak chłopiec unosi mętne spojrzenie ku górze, modląc się, iż go nie rozpozna... lub choć zapomni ostatnich słów, jakie zostały rzucone w jego kierunku, jednakże jego życzenie nie zostało spełnione. Ciemne, nieprzejrzyste oczy wisiały na nim przez kilka chwil, nim ciężkie westchnienie wymknęło się wyraźnie przez rozchylone, czerwone usta chłopca o policzkach zaczerwienionych w nieznośnym rumieńcu od wpływu rozgrzewającego alkoholu.

-Hej, rozmawiałem z nim - Mężczyzna obok poderwał się na równe nogi, wyraźnie wściekły nagłym wtargnięciem czarnowłosego, jednakże ten nie wydał się wzruszony, zatapiając swe spojrzenie tylko i wyłącznie w niższym chłopcu, który ponownie pochylił skroń.

-A teraz już tego nie robisz. To nie twoja liga stary - Warknął San z dziarskim uśmiechem mającym jego usta. Nieznajomy wydawał się wahać przez kilka chwil, nim niedbale przewrócił oczami w ignorancji.

-Ta dziwka i tak nie była twego warta - Rzucił odchodząc w głąb tańczącego tłumu i Choi miał za nim iść, porzucając wszelkie narzucone sobie wcześniej granice i zatopić pięść w szczęce mężczyzny, kiedy słabe prychnięcie zwróciło gwałtownie jego uwagę. Ponownie skierował swoje spojrzenie na Wooyounga, dostrzegając w chłopcu coś niepokojącego... Czy to były łzy?

Zmarszczył brwi zdziwiony, badając dalej lekki uśmiech na jego twarzy. Dlaczego się uśmiechał, kiedy jego oczy zdradzały smutek? Nieco wstawiony umysł Sana doznał błędu. Wooyoung definitywnie powstrzymywał swe łzy, pijany bardziej, niż zapewne sam o tym wiedział, jednak pomimo to kusił się na grymas szczęścia... może złudnego? Zapewne.

-Jak chcesz mnie znowu przelecieć, to przykro mi, ale lista wamknięta - Głos Wooyounga był lekko bełkotliwy, lecz wciąż spójny, kiedy przymówił, nie podnosząc spojrzenia znad pobrudzonego stołu, wyraźnie oczekując na kolejny kieliszek, który zostanie mu schludnie podsunięty pod nos.

-Nie - Odpowiedź Sana była prosta, kiedy wciąż nieustępliwie wpatrywał się w chłopca przed nim.

-To po co przyszedłeś? - Mruknął, po raz drugi podnosząc wyraźnie ociężałą skroń, aby spojrzeć mokrymi, wilgotnymi oczami dziecka wprost na Sana z rezygnacją zakorzenioną głęboko w jego duszy.

To spojrzenie. To niewinne spojrzenie złamało coś czułego i daleko zakopanego w martwym sercu Choia, sprawiając, iż zapragnął chronić to niewinne dziecię. Ukryć je głęboko w swoich ramionach, zabrać sprzed wzroku innych, zagarnąć dla siebie, może zdewastować, lecz pozostawić tylko i wyłącznie sobie.

Pieprzyć ograniczenia. Jeśli będzie miał walczyć, to niech tak będzie.

Touch Me //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz