Chapter two

661 41 9
                                    

Późna, nocna godzina błyszczała ogromnymi, krwistymi cyframi na irytującym szyldzie jaskrawych neonów na tle hebanowego nieba.

Ignoranckie uderzenia w wyłupiaste klawisze przestarzałej klawiatury zajmowały niemal dojmującą ciszę otoczenia, przecinając nużący szum uszkodzonego radiowego przekaźnika, a Wooyoung mógł przysiąc, że brakuje mu jeszcze kilku minut do rzeczywistego zwariowania i postradania wszelakich zmysłów. Był wyczerpany w swej pracy, lecz nie z faktu, iż miał wiele robót do wykonania, a wręcz przeciwnie... nie miał absolutnie nic czym, mógłby zając swój czas podczas wyczekiwania końca swojej zmiany. Zalegał więc tak za ladą, nienawidząc dogłębnie w swym równie znudzonym sercu, każdej parszywej sekundy, minuty i godziny, które ośmielały się wydłużać i ciągnąć w nieskończoność.

Było tak wiele rzeczy, które mógłbym zrobić w tej chwili, gdyby nie ograniczały go liczne kamery ukrytego monitoringu. Już drugiego dnia pracy w tym przeklętym miejscu zaczął podejrzewać, że one nie są tu po to, aby kontrolować klientów, a tylko o wyłącznie jego, gdyż podświadomie wiedzieli, że bezczynność doprowadzi go do chwili, kiedy złamie zasady i podda się pożądanemu w danej chwili zajęciu.

Trzymał się jednak twardo, wyraźnie walcząc z dobijającym się do niego snem i bezczynnością. Nie spodziewał się jednak nigdy, że praca na stacji u pogranicza miasta, gdzie zewsząd otaczały go jedynie pustkowia, lasy i podwójne pasmo asfaltu, będzie tak cholernie wykańczająca nie dla jego ciała, a porywczego umysłu.

Jego oczy paliły od intensywnego światła. Palce świerzbił w poszukiwaniu zajęcia... gdyby... gdyby tylko odnalazł coś, czym by mógł ukrócić swoje bezczynne cierpienie. Naiwnie spieszył się przed kilkoma godzinami, aby wysprzątać cały piekielny obiekt, aż jego ciało wrzeszczało na niego każdym stratowanym mięśniem... oh, jak wiele by teraz dał, aby móc ponownie zaznać przyjemności sprzątania, bądź czegokolwiek, co skróciłoby ten niezwykle nużący czas oczekiwania.

Nigdy, tak jak dziś nie modlił się o klienta. Mógłby przysiąc, iż był gotów skoczyć takowemu pod stopy, gdyby ten...

Nagły warkot silnika sprawił, iż jego serce podskoczyło w roztargnieniu i szczerze modlił się, aby ta nadzieja nie przygasła wraz z chwilą, kiedy warkot progi stacji minie, cichnąc stopniowo, aż zupełnie odpłynie w dal.

Nie! Poczekaj! Robi się intensywniejszy... Jechał w jego kierunku! Na stację?

-Proszę... – Jęknął niemal nieświadomie do siebie, wiedząc, że zupełnie traci rozum w tej pustej przestrzeni wyzbytej z jakiejkolwiek żywej duszy.

Mógł przysiąc, iż sekundę zajęło mu przeskoczenie wysokiej lady i kolejną potrzebował, aby podbiec pospiesznie ku szklanym, rozsuwanym drzwiom, aż wciąż uprzejmie ciepłe powietrze lata musnęło jego zatraconą w chłodzie klimatyzacji skórę, mierzwiąc dłuższe, wyblakło fioletowe włosy wraz z lekkim zefirem przemykającym pomiędzy wysokimi źdźbłami pszenicy.

Samochód. Żywy samochód... cóż a przynajmniej kierowca, zbliżał się ku niemu po raz pierwszy odkąd rozpoczął swoją zmianę kilka długich godzin temu, zaszczycając go żywą chwilą podniecenia. Bezwstydnie wpatrywał się więc w zbliżający się pojazd, obserwując błyszczący w światłach intensywnie oświetlonej stacji fioletowy lakier, czarne, przyciemniane szyby oraz iskrzącą atrapę z uwydatnionymi, dziesięcioma czarnymi literami nad nią. Model z marzeń, niemal niedostępny dla nawet jego wyobraźni i słabych przypuszczań... gdyby tylko dane mu było musnąć swą dłonią skórzane oszycia, plastik deski rozdzielczej... Pojazd był ogromny i niezwykle unowocześniony w po liftingowej wersji o światłach smukłych i pociągłych tuż pod granicą maski.

Zmarszczył brwi, zdziwiony tym, jak bardzo dał sobie odpłynąć, niemal całkowicie zatracił w słodkim świecie bez zmartwień, zapominając, jak komicznie musiał wyglądać. Cóż jedyna atrakcja... i jeszcze tak ciekawa.

Obserwował więc czujnie, nie zważając już na potworny wstyd, jak kierowca kosztownego pojazd powoli parkuje obok dystrybutorów, jakby zupełnie niezainteresowany tankowaniem, a nadzieja Wooyounga coraz bardziej umierała w młodym sercu, wraz z wyłączającym się błyskiem lamp. Bo co jeśli nie będzie mógł nic zrobić? Tak absolutnie nic?

Oniemiał jednak kiedy drzwi otworzyły się nieśpiesznie, pozwalając, aby świat mógł podziwiać jego właściciela. Mężczyzna był przystojny, to za mało powiedziane, a chłopiec zaczynał się zastanawiać, czy bardziej będzie ślinić się na kierowcę, czy na to, co on prowadzi. Wybór był trudny, a zestaw niemal nierealny.

Czarne, krótko ścięte włosy zostały schludnie zaciągnięte do tyłu, odsłaniając mocne rysy szczupłej twarzy o ostrych policzkach i twardej szczęce. Był nieco wyższy od pracownika stacji, lecz różnica nie była jakoś niezwykle zauważalna, pomimo iż budowy znacznie muskularniejszego ciała. Silna, uwypuklona pierś została niemal eterycznie opięta przez ciasną, przylegającą koszulkę rysującą również rzędy mięśni smukłego brzucha, kiedy szerokie ramiona poszerzała intensywnie węglowa bluza, a nogi skryły się w luźnych spodniach.

-Nie kłopocz się, nie będę tankować! – Zawołał z dala, a jego głos miał ładną barwę, choć słowa okazały się smutne dla ucha chłopca. Jego ramiona podświadomie opadły na wiadomość, a uśmiech umknął, ukazując mężczyźnie nie tylko co swoje niezadowolenie, a czystą mozaikę bólu i zmęczenia.

-Jak coś, to jestem do usług – Wooyoung nie był nawet pewien, czy jego głos przedarł się przez odległość stacji, nim załamany powrócił na swoje pierwotne miejsce, z ciężkim westchnieniem opadając na krzesło przy ladzie, dławiła się przejmującym go znużeniem.

W akcie największej już desperacji zaczął rozważać, czy nie zadzwonić do swego szefa i złożyć pospieszne wypowiedzenie, uciekając ze swego więzienia, jak najdalej mogą go ponieść jego odrętwiałe nogi.

Nagłe zaskoczenie przejęło zmęczony umysł w chwili, kiedy drobny szmer, rozsuwających się drzwi, podświadomie unosząc jego skroń w kierunku źródła błogiego zainteresowania. Mężczyzna z kosztownego samochodu wszedł do wnętrza z dziarskim uśmiechem malującym jego pełne usta.

-Nie podniecaj się, idę do kibla – Prychnął, niemal z dumą w swym głosie. Chłopiec od niechcenia wskazał mu kierunek, ponownie tracąc wszelaki zapał, aby się starać. Obwisł na blacie, zalegając nieznośnie i zapuszczając korzenie, desperacko starając się, nie zasnąć o już dość późnej porze głębokiej nocy – Wezmę jeszcze hot doga – Głos czarnowłosego wyrwał go z zamyślenia, sprawiając, iż podskoczył zaskoczony rzeczywistą, żywą duszą.

-T-Ty co? – Nienawidził swojego głosu, który jak zwykle zawiódł w najmniej oczekiwanym momencie, lecz zaskoczenie było zbyt wielkie.

-Hot dog? Sprzedajesz tu chyba, nie? – Zakpił, choć jego uśmiech był pogodny, malując utopijnie jego przystojną twarz... Albo Wooyoung zaczynał mieć omamy.

Touch Me //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz