Chapter thirty-seven

280 25 13
                                    

Zapach benzyny ulatniający się w ostrych promieniach popołudniowego słońca.

Stukot klapki zapaliczki, która odrywała się, aby ponownie opaść z kolącym trzaśnięciem.

Delikatne kroki, obijające niewielki obcas o gruby beton.

Jęki i syki uchodzące z wraku tego, co niegdyś można by było określić mianem samochodu.

Nagle czyjaś dłoń owinęła się wokół dłoni Wooyounga, aż jego palce musnęły metalu zapalniczki...

Jak doszło do tego momentu, gdy dzierżył w dłoni ludzkie życie...

[godzinę wcześniej]

Zachłysnął się, dostrzegając jedynie otaczającą go czerń, aż dopiero po chwili zrozumiał, iż wzrok został mu odebrany przez grubą opaskę przysłaniającą mu twarz. Rozpoznawał jednak szum... czyżby byli w jakimś pojeździe? Tak, to było pewne i przemieszczali się dość prędko, zważywszy, jak wielkie mdłości uczuł.

Gdzie był San? Ta pierwsza myśl uderzyła w jego głowę, powtarzając się niczym mantra w jego umyśle, niemal nachalnie go napastując. Nie pamiętał wiele. Wiedział, jak jego ukochany dociera do stołu, nim paskudny mrok objął jego spojrzenie, a następnie przytomność wyślizgiwała się przez jego palce... niedane mu było jej uchwycić. Jednak co z jego ukochanym? Żył? A co jeśli...?

-Obudziłeś się? - Znajomy głos zamroził głośno bijące serce chłopca, sprawiając, iż wzdrygnął się potwornie, niemal płacząc, kiedy dłoń jego byłego kochanka spoczęła na jego udzie. Próbował się oderwać, lecz przytrzymał go pas, nietypowo mocno otaczający jego brzuch i pierś, gdy dłonie miał pomiędzy swymi nogami, również unieruchomione w jakiś magiczny sposób - Tęskniłeś za mną prawda? - Spytał chyrze Vincenz - Nie martw się, wróciłem żeby się tobą zająć, zgodnie z obietnicą, choć myślałem... miałem drobną nadzieję, iż będziesz posłusznym chłopcem i zostaniesz na swoimi miejscu, gdy tamci przeszkodzili mi w naszych krótkich zabawach... cóż, wierz mi, już nikt mi nie przeszkodzi.

Nie. Nie. Proszę nie.

Wooyoung poczuł, jak dłoń mężczyzny wędruje znacznie wyżej, powoli dotykając jego ciała i rozkoszując się uczuciem, jak skóra ugina się pod jego palcami.

-Zostaw mnie! - Wrzasnął chłopiec, nie obawiając się już bólu, czy obraźliwych słów. Nie w chwili, gdy zaznał już smaki prawdziwej miłości w swym życiu. 

-Oh kochanie, mówiłem ci, że jesteś mój i nigdy cię więcej nie zostawię. I tak nie masz dokąd pójść. Twoi przyjaciele nie żyją, więc nikt cię nie uratuje... w zasadzie możesz nazwać się mordercą, gdyż gdyby nie ty oni wciąż by żyli.

To nie mogła być prawda, tak?... a co jeśli? On mógł mieć rację? Czy wszyscy nie żyją? Był do tego zdolny, Wooyoung doskonale o tym wiedział. Naprawdę został sam? Zupełnie pozbawiony jedynych osób, którzy troszczyli się o jego dobro? ... czy... czy on był odpowiedzialny za ich śmierć?

Tak. To była jego wina. Tylko i wyłącznie jego, gdyż gdyby ich w to nie wmieszał San, ten nigdy nie zostałby postrzelony, Yunho nie zmagałby się z gorączką, Yeosang nie przeszedłby przez zawał, zdruzgotany jego podtopieniem... Zawsze był winowajcą ich cierpienia i choć mógł zrzucić winę na Vincenza, wiedział, iż ta tak naprawdę była jedynie jego...

A teraz miał ich krew na rękach.

Ku jego szczęściu dłoń zniknęła, pozwalając mu rozluźnić się w swoim ciele, choć wiedział, iż to nie koniec. Nie, to był dopiero początek jego przeklętego życia, choć tym razem... tym razem nie będzie się wahać, aby zakończyć je przedwcześnie. Nie, gdy zaznał wszystkiego, a następnie to utracił.

Nagle coś uderzyło w tył pojazdu z głośnym hukiem przełamywanej blachy, sprawiając, iż ciało chłopca uderzyło o twarde pasy, które werznęły się intensywnie w jego pierś.

-Jak jedziesz debilu! - Wrzasnął Vincenz, uświadamiając Wooyounga, iż nie byli sami, iż ktoś musiał być z nimi, jako kierowca, prowadząc niebezpiecznie szybko i z trudem utrzymując pojazd w ryzach pasów, gdy uderzenie wytrąciło go z ich rytmu. Chłopiec poczuł, jak jego serce przyspiesza w przerażeniu na myśl, iż śmierć może nadejść szybciej, niż oczekiwał... niż był gotowy.

-Przepraszam, ale ktoś chyba próbuje nas zepchnąć z drogi - Mamrotał niski, głęboki głos zupełnie nieprzejęty sytuacją.

Nagle ponownie coś uderzyło, a on sapnął ciężko, gdy jego pierś została zgnieciona o ciasny pas bezpieczeństwa, a powietrze wytrącone z zaciśniętych w panice płuc. Był przerażony. Nie widział zagrożenia. Nie mógł się nawet przygotować na to, co miało nastąpić. Pozostał zamroczony w swej niewiedzy, modląc się do wszystkich bogów, którzy łaskawie postanowlili by go wysłuchać, aby oszczędzili jego marne życie na kilka kolejnych godzin, aby mógł pogodzić się ze swoim odejściem z jego paskudnego świata.

I choć było jeszcze tak wiele rzeczy, których nie zaznał. Tyle szczęścia, które go ominęło. To był w stanie podjąć jedną z tych najbardziej znaczących decyzji swych dni... ponieważ w końcu zakosztował tego, co niegdyś było zakazane nawet w snach. Rozkoszował się pieszczotami, słodkimi słowami i miłością najprawdziwszego kochanka, który cenił coś więcej, niżeli tylko jego ciało... cenił go za tym, kim był.

Zaśmiał się cicho w tragizmie swej sytuacji.

-Co cie tak bawi? - Warknął Vincenz, kiedy jego bolesna dłoń wylądowała na chudym gardle chłopca.

-Prędzej czy później umrzesz z wiedzą, że nigdy nie uda ci się mnie złamać...

Nim nadeszła odpowiedź, pojazd został strącony przez kolejne uderzenie, a ból przeszył całe ciało Wooyounga wraz z pierwszym jego obrotem. Chłopiec jednak nie walczył ze świadomością. Nie próbował jej utrzymać, pozwalając sobie zapaść w długi sen, marząc, aby nigdy się nie wybudzić.

Touch Me //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz