Chapter eighteen

412 33 34
                                    

-Kto? Poczekaj... Kto? Co? - San miał mętlik w głowie, zupełnie oniemiały wpatrując się w chłopca, który nie odpowiadał, wciąż tocząc okrutny bój z buntującymi się nieuprzejmie powiekami i chwiejąc się z każdym mocniejszym podmuchem drobnego zefiru, mierzwiącego jego piękne, zadbane loki fiołkowych włosów - Wooyoung? - Spytał zdezorientowany lekkim przerażeniem, kiedy chłopiec nie odpowiedział, jak gdyby zupełnie nieobecny w swym odurzonym umyśle. 

Aż w końcu do niego dotarło.

Było jednak za późno. Dzieciak nagle runął w dół zupełnie nieprzytomny, kiedy jego oczy uciekły w tył, omdlewając. Jego nogi ugięły się, prowadząc do bolesnego upadku, pozostawiając jedynie sekundę dla Sana, aby ten mógł rzucić się z pomocą. 

I zdążył w ostatniej chwili, nawet nie podrywając się z nóg, aby pospiesznie chwycić drobne, chude ciało we własne objęcie, przyciągając go bezpiecznie blisko piersi z radością pulsującą w niemal już martwym sercu.

Co on robił... Jego żelazną zasadą było nie wiązać się z nikim na stałe do dnia, gdy nie będzie zupełnie pewien, iż ta osoba nie zrobi go na kasę, porzucając go zupełnie samego i zdruzgotanego. A jednak teraz klęczał z nieprzytomnym chłopcem w ramionach, którego spotkał zaledwie raz w swym życiu... Był trupem we własnych oczach rozsądku. Szczególnie, iż wiedział, że pieprzona zdrada była złem wcielonym, a teraz ją popierał...

Naiwny w swych pragnieniach nie mógł nawet zwalić winy na alkohol. Nie, kiedy zupełnie odurzył się w pięknie Wooyounga.

-Hej, obudź się - Poklepał delikatnie chłopca po przeraźliwie bladych policzkach, obserwując niczym jastrząb choć jednego, drobnego znaku, iż dzieciak nie umiera właśnie w jego ramionach. Nie mógł mu na to pozwolić. Nie w chwili, kiedy miał tak wiele rzeczy do wyjaśnienia, do przekazania... za tak wiele musiał przeprosić, choć to możliwie nigdy nie przejdzie przez jego zbyt dumne usta. Ale pomyślał o tym, więc czuł się dumny ze swego progresu - Otwórz oczy, dzieciaku - Potrząsnął lekko wątłym ciałem, uważając, aby głowa chłopca nie spadła z jego ramienia, a plan okazał się złoty, zważywszy, iż ciężkie sapnięcie umknęło spomiędzy eterycznie rozchylonych ust, a ciężkie powieki chłopca zamrugały, pozwalając mu przejrzeć delikatnie. Wooyoung rozglądał się mętnie po otoczeniu, kilkukrotnie powracając do Sana w poszukiwaniu wyjasnienia - Zemdlałeś. Nie martw się, zabiorę cię do domu.

"Co kurwa?" Krzyczał na siebie samego Choi, nienawidząc tego, jak bardzo rozczulał się nad istnieniem Wooyounga. Po tym dniu, kiedy obarczył go winą za ich szybki seks, nie potrafił sobie wybaczyć, desperacko pragnąc podburzać swą wściekłość do dzieciaka. Maskował prawdziwe uczucia, wiedząc, iż to najlepsza opcja, aby przetrwać w swym potwornym świecie bezpiecznego osamotnienia.

A jednak był tu, łamiąc wszelkie swe zabezpieczenia, jakby nigdy ich nie było.

Uznał za zgodę lekki, ciężki pomruk Wooyounga, który opadł ciężko na jego ramię, wyraźnie walcząc z ciągnącymi go ramionami mitycznego Morfeusza, a San nie zamierzał oczekiwać chwili, kiedy dzieciak przegra ten bój.

-Wezmę cię na plecy, trzymaj się - Mruknął, powoli i cierpliwie wywijając mniejszym ciałem w swych objęciach, aż chłopiec mógł ostatecznie osiąść za nim, zaplatając nikłe ramiona nieco poniżej szyi - Jesteś gotowy? - Skrzywił się na niski, kuszący pomruk tuż przy jego uchu, niemalże zapominając, jak blisko jego ciała znajduje się teraz atrakcyjny dzieciak... zupełnie zdany na jego łaskę.

Nie. Zaufał mu, a San nie zamierzał tego zrujnować... jeszcze.

Chwycił silną dłonią oba uda smukłe uda, podciągając je sobie nieco nad kość biodrową, aż powoli wstał z ciężkim jękiem, przytłoczony nieco nagłym ciężarem na jego plecach.

I tu też zrodził się kolejny nurtujący go problem. Nie mógł przecież prowadzić w tym stanie. Może nie był bardzo zauważalnie pijany, jednakże na pewno spił się wystarczająco, aby utracić swe prawo jazdy na kilka bliskich miesięcy. Nie mógł również po nikogo zadzwonić, gdyż zrujnuje swoją sławę apatyka. Został więc autobus i ku jego szczęściu mieszkał w dość ruchliwej dzielnicy, gdzie - jak żywił nadzieję - dojeżdża wiele autobusów z tego piekielnego miejsca.

Ruszył więc w kierunku najbliższego przystanku, podrzucając sobie nieco Wooyounga, aby osiadł w wygodniejszej dla nich obu pozycji... Był zrozpaczony, kiedy delikatne dłonie chłopca zacisnęły się nieco mocniej, jakby dzieciak zapomniał zupełnie, iż nie jest w łóżku ze swoją przytulanką, maskotką, czy czym tam pragnęła jego dusza.

-Wooyoung - Zawołał lekko, starając się nie potknąć o jedną z wystających płyt chodnikowych - Nie jestem twoim misiem - Warknął lekko, mijając kolejne wysokie drzewo wiśniowe o pięknych, aromatycznych listkach amarantu. Chłopak nie wydawał się jednak przytomny, lub skutecznie zignorował upomnienie, tuląc swoje policzki do szerokich pleców mężczyzny.

San jedynie westchnął, porzucając próbę zmienienia sytuacji, po prostu skupiając się na drodze. Wstyd oblał obficie jego policzka, w chwili kiedy zbliżył się do przystanku, dostrzegając rozbawione, bądź odwrotnie, zniesmaczone oczy, podążające po obu ich ciałach, niosąc dyshonor urażonej duszy Choia.

Odczekał więc kilka drzew dalej, aż ludzie poznikają przy odpowiednich odjazdach, nim pokusił się, aby zbliżyć się w ogóle do ocieplanej przybudówki, śledząc pospiesznie linię ulic oraz przystanków. Nie chciał się skarżyć, ale po kilkudziesięciu już minutach Wooyoung zaczął mu ciążyć na osłabionym, wciąż lekko stłamszonym kilkoma shotami alkoholu kręgosłupie, sprawiając, iż jego uda zaczęły drżeć, a ramiona palić od nieustannego unoszenia nóg chłopca.

Zbawieniem było dla niego dostrzec autobus podjeżdżający z daleka, zupełnie w porę, a San uśmiechnął się podświadomie, oczekując już grzecznie i cierpliwie, aż kierowca zatrzyma się przed nim.

Ku jego nieszczęściu pojazd nie był pusty o tak później, nocnej już godzinie, a dziwna para mężczyzn wracająca właśnie w ten sposób dodatkowo przyciągała uwagę każdego ze znużonych jazdą gapiów.

-Czego? - Warknął w końcu na jednego z mężczyzn, który uśmiechał się chorobliwie, nim usatysfakcjonowany, gdy ten odwrócił spojrzenie w panice, wyciągnął niezręcznie swój telefon. 

Zadanie było trudne, zważywszy, że musiał puścić jedno z ud Wooyounga, a noga potoczyła się w dół zupełnie niezabezpieczona, obciążając prawą stronę jego ciała jeszcze bardziej, lecz zwalczył potrzebę upuszczenia, szybko sięgając do kieszeni i płacąc zbliżeniowo za dwa bilety, odbierając je pospiesznie z wydruku... Chłopiec na jego plecach był ledwo przytomny, lecz wciąż wymagał biletu? To tak, jakby go nie było, prawda?

Zajęty swymi myślami skasował oba, powoli wędrując na tył pojazdu, który podskoczył lekko w uderzeniu o jeden z nielicznych progów zwalniających w mieście, sprawiając, iż niemal upuścił dzieciaka ze swego objęcia. Warknął, nieco wściekły, nim powoli ściągnął Wooyounga, układając jego bezwładne, senne ciało od zewnętrznej strony, aby uwięzić go pomiędzy sobą a przejrzystą szybką ukazującą stolicę Korei piękną nocą. Lekkie sapnięcie ulgi umknęło z jego ust, kiedy zajmując wygodne miejsce tuż obok dzieciaka, rozluźnił napięte po długim marszu mięśnie, rozkoszując się chwilową wolnością, aż znów będzie musiał podnieść chłopaka.

Nagle pojazd wykonał mocniejszy zakręt, sprawiając, iż chłopiec opadł twardo na jego ramię, uderzając głową o osłonięty bark. San odruchowo spojrzał na jego chudą, bladą twarz, śledząc zachłannym spojrzeniem czerwone rumieńce alkoholu... pulchne usta. Nie mógł skłamać. Dzieciak był piękny i uroczy, kiedy śnił słodko wtulony w jego ramię.

-Śpij słodko - Mruknął, składając delikatny, niewinny pocałunek w gęstwinie fioletowych loków.

Touch Me //WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz