Rozdział 20

13.9K 443 91
                                    


Grace

Nie mam pojęcia kiedy i jak, ale siedziałam z Matteo w samochodzie i jechałam w nieznanym mi jak zwykle kierunku. On zbyt często wykorzystywał swoją poranną przewagę. Zastanawiałam się jak to jest możliwe, że on wstawał tak wcześnie i wyglądał jak milion pieprzonych dolarów, kiedy ja walczyłam o to, aby nie paść ze zmęczenia tam gdzie obecnie się znajdowałam. Zanim zarejestrowałam, że właśnie weszliśmy do urzędu, zatrzymaliśmy się pod jednym z okienek. Siedział tam niezbyt elegancko ubrany facet z długimi czarnymi włosami, zapewne w podobnym wieku do mnie.

- Dzień dobry. Przynieśliśmy dokumenty. – Odezwał się brunet.

Wziął teczkę i zaczął kartkować papiery podczas gdy ja próbowałam rozbudzić ciało. Niezbyt kurtuazyjnie oparłam się bokiem o wysoki blat, starając się zachować trzeźwość umysłu, aż w końcu wtopiłam spojrzenie w jasnoszary garnitur, który pewnie kosztował niewiele mniej niż samochód jego właściciela. Trzeba przyznać, że Kiton potrafi przebić nawet Armaniego. Biała koszula idealnie przylegała do jego ciała i podkreślała każdy mięsień, natomiast szare spodnie i kamizelka w tym samym kolorze idealnie dopełniały stylizację i przyprawiały mnie o brak powietrza. Nagle zrobiło się gorąco, a ubrania nieprzyjemnie gniotły. Cholera nie gap się. Oderwałam się od niego i zaczęłam czytać przypadkowe uwagi i nadruki nad kolejnymi stoiskami udając, że niesamowicie mnie to pochłania.

- Pani godność? – Zwrócił się do mnie.

Nie spodziewałam się jakichkolwiek pytań i nie miałam bladego pojęcia do czego jest mu to potrzebne, ale gdy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, odpowiedziałam.

- Grace Mar...

- Vitale. – Wtrącił się.

No i wszystko jasne. Moja obecność, dokumenty, a przede wszystkim fakt, że zrobił to z samego rana, co miało mu ułatwić sprawę. Wszystko stało się jasne. Wkurzona podeszłam do lady i uderzyłam palcem w plik leżących tam papierów. Facet spojrzał na nas jakbyśmy dopiero wyszli z zakładu dla psychicznie chorych, a jego mina sugerowała, że wcale nie chciało mu się nas obsługiwać. Typowy urzędnik zmęczony życiem i swoją pracą.

- O nie... Po moim trupie. Niech Pan pisze Martin.

- To jak mam w końcu zapisać? – Ponaglił nas.

- Martin.

- Vitale.

Rzuciliśmy jednocześnie.

- Nie będę do cholery podpisywała się twoim nazwiskiem. Mam swoje.

Przybrał swoją arogancką postawę i pomału się do mnie przysunął. Poczułam jak jego perfumy rozbudziły zaspane mięśnie sprawiając, że się naprężyły. Whisky, cynamon i drzewo sandałowe. Tak bardzo tego nienawidziłam. Zapach, który sprawiał, że pragnęłam każdej cząstki jego ciała, a serce niebezpiecznie waliło, jakby chciało się do niego wyrwać.

- Mogę być twoją żoną, ale nazwisko zatrzymam.

Chwycił teczkę i podsunął mi pod nos dokument, który kilka dni temu podpisałam.

- W tym podpunkcie jest jasno napisane, że przyjmujesz moje. – Obrzucił mnie sarkastycznym spojrzeniem i walczył z kącikami ust, które pięły się do góry.

Posłałam mu gniewne spojrzenie i wydarłam dokument czytając linijka po linijce. Rzeczywiście tak tam było. Niestety jeśli coś trzymało mnie w miejscu dłużej nić pięć minut było dla mnie zbyt nudne, więc po zobaczeniu cholernie długiej listy przeróżnych paragrafów nawet tego nie przejrzałam. Na swoją obronę dodam, iż w dniu ślubu nie byłam w najlepszym nastroju i chciałam jak najszybciej skończyć całą farsę.

Try to love me, Try to understand me | TOM 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz