Rozdział 22

12.6K 446 45
                                    


Matteo

Kilka dni temu zawołałem do siebie Ricka i rozkazałem mu wysłać ludzi za niektórymi naszymi dilerami. Miałem nadzieję, że w ten sposób dorwiemy kogoś kto będzie miał choć trochę informacji, które nam pomogą. Niestety los nie był naszym sprzymierzeńcem i zamiast poprawy sytuacji z każdą godziną było coraz gorzej. Traciłem masę pieniędzy i ginęli ludzie, którzy dla mnie pracowali. Za każdego trupa musiałem złożyć pokaźną sumę ich rodzinom, bo takie były niepisane zasady naszej pracy. Do mafii dało się dołączyć, ale nigdy nie mogłeś z niej wyjść, no chyba, że martwy. Ludzie przychodzili i deklarowali swoją lojalność, aby zamienić życie biedaka na luksusy. Zazwyczaj takimi, którzy nie urodzili się w naszym świecie, było najłatwiej manipulować. Widzieli okrucieństwo i wiele krwi, poznawali świat, którego wcześniej nie widzieli nawet w koszmarach i byli nim tak przerażeni, a zarazem pochłonięci, że nie byli w stanie go zdradzić. Zastanawiałem się jak można być tak głupim by nie doceniać wolności, którą się ma i zamienić ją na niewolę w klatce. W końcu co z tego, że była złota? Klatka to klatka. Dlaczego nie potrafili docenić faktu, że mogą wyjść na miasto bez oglądania się za siebie? Mężczyźni mogli uganiać się za dziewczynami, które im się podobały i wkurzać je swoimi propozycjami randek, a kobiety mogły im za to bez obawy dać z liścia. Taka wizja była prymitywna, ale było w niej coś pięknego i wartościowego czego nikt nie chciał dostrzec. Może i byłem bossem, ale nawet ja miałem nałożone łańcuchy, które gdy odszedłem za daleko, przypominały mi o swoim istnieniu i moich ograniczeniach. Nasz świat był zepsuty. Pełen pokrzywdzonych ludzi, którzy cierpieli, a potem powoływali do życia kolejnych, których niszczyli i błędne koło wciąż od nowa się zataczało. Ale czy ktoś kiedyś podjął próbę wydostania się z tego gówna? Nie i to nie tylko dlatego, że się bali konsekwencji. Po prostu wizja wolności przerażała ich bardziej niż rozkaz morderstwa niewinnego człowieka.

Miałem już dosyć tego dnia, a nie było jeszcze nawet południa. Zmęczenie i ciągły stres powodowały, że miałem boleśnie spięte mięśnie, a głowa notorycznie mnie bolała. Gdy wstałem, żeby nalać sobie whisky do gabinetu wparował mój przyjaciel. Wyraz jego twarzy od razu sugerował, że coś się stało, a ciężki oddech przyprawił o niepokój. Gotowy usłyszeć kolejne złe wieści, przystanąłem w miejscu poświęcając mu całą uwagę.

- Musimy szybko jechać. – Zaczął.

- Gdzie?

- Zaczęła się strzelanina. Jakiś facet próbował sprzątnąć kolejnego naszego człowieka, a gdy się zorientowali, że ma wsparcie zaczęło się robić nieciekawie, bo jak się okazało on też nie był sam.

Odstawiłem na miejsce karawkę i ruszyłem do drzwi, zabierając z blatu portfel z kluczami.

- Gdzie ty idziesz?

- Musimy tam jechać zanim znowu się zmyje. To nasza jedyna szansa, żeby się czegoś dowiedzieć. – Odpowiedziałem.

- Nie powiemy o tym Grace?

- Nie to zbyt niebezpieczne. Szczególnie jeśli to ta sama osoba, która próbuje mnie zniszczyć.

- Jesteś pewny, bo obawiam się, że nawet jeśli przeżyjemy, to ona nie pozwoli nam długo pooddychać.

- Tak. Zajmuje się Aresem w ogrodzie. Nawet nie zauważy, że gdzieś wyszliśmy.

- Dobra. Mam nadzieję, że się nie mylisz.

Dotarliśmy na miejsce, ale nie dostałem tego czego oczekiwałem. Facet, który próbował zabić dilera był człowiekiem na posyłki, a ludzie którzy mu pomagali zdążyli zwiać. Musieli być pewni, że nic nie wygada skoro nie próbowali go ratować. W sumie to mieli rację, bo jedyne co z siebie wydusił to wiadomość ''Twój czas dobiegł końca Vitale", a potem odgryzł sobie język. Paskudny widok. Właśnie o tym mówiłem. Jestem ciekawy co postawił na szali skoro posunął się, aż tak daleko. Niestety dla niego do niczego by nam się już nie przydał, więc pozwoliłem moim ludziom zrobić z nim to co będą uważali za słuszne. Przeważnie sam dokańczałem takie sprawy, ale sytuacja pogarszała nastroje moich pracowników i potrzebowali czegoś co pozwoli im się wyżyć. Niestety zginęła dwójka ochroniarzy, a i ja oberwałem w ramię, gdy próbowaliśmy dorwać jego wspólników. Co prawda rana nie była duża. Było to ledwie draśnięcie, ale za to mocno krwawiło. Obwiązałem ramię prowizoryczną opaską i założyłem nową marynarkę, żeby nic nie było widać. Zostawiliśmy paru ludzi, którzy mieli posprzątać bałagan, a ja z Rickiem wróciliśmy do posiadłości. Wjechaliśmy przez bramę, a następnie rozdzieliliśmy parę zadań. Pomału weszliśmy do domu, gdzie panowała zupełna cisza, więc miałem nadzieję, że Grace nadal była w ogrodzie.

Try to love me, Try to understand me | TOM 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz