Rozdział szósty

4.3K 385 18
                                    


Richie

Lubiłem igrać ze śmiercią, jednak w tamtym momencie czułem się jej bliższy, niż kiedykolwiek wcześniej. Jedyną moją przewagą był fakt, że Nadia nie ma o tym pojęcia. Mimo realnego zagrożenia dolewałem oliwy do ognia, gdy tylko trafiała się ku temu okazja. Przechwycenie zlecenia, które otrzymała, było idealnym pretekstem do kolejnego spotkania z tą kobietą. Ashton był naszym odpowiednikiem Mii, dla której komputerowy świat nie był niczym skomplikowanym. Musiałem przyznać, że nie doceniałem swojego brata. Do niedawna nie pokazywał po sobie najmniejszej inteligencji, jednak coś się zmieniło.

– Niedługo będziemy na miejscu – poinformował mnie Alexander.

Uniosłem głowę, rozejrzałem się po okolicy, po czym spojrzałem na Alexa, siedzącego za kierownicą.

– Nie chcesz jej zabijać, co?

– Wszystko mi jedno, to ty to przeciągasz.

– Nie pytam o Nadię, a twoją... żonę.

Od razu się spiął.

– Jej los jest mi obojętny, ale wolałbym nie decydować o jej życiu. Może gdyby nie była jedną z Danielsów, patrzyłbym na to inaczej. Może nawet byłbym chętny zabawić się z nią. Ale sam widok jej twarzy przypomina mi o wszystkim, co się wydarzyło przez naszych ojców.

– To niemal jak sypianie z wrogiem.

– Idealne porównanie.

– Ojciec nie odpuści, jeśli tego nie zrobisz.

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, bracie. Jesteśmy na miejscu.

Zatrzymał się naprzeciwko domu, który należał do naszej ofiary. Przyjrzałem mu się dokładnie, doszukując się jakichkolwiek śladów czyjejś obecności.

– Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi.

Dwa samochody zaparkowały tuż za nami. Moi bracia wyszli z nich i podeszli w naszym kierunku. Opuściłem auto i spojrzałem na każdego z mężczyzn.

– Nadia pojawi się tu w każdej chwili. Ukryjcie się. Wejdziecie zaraz po niej.

– Idziesz sam? – zapytał Vincent.

– To prosta robota.

– Mimo wszystko ktoś na wszelki wypadek powinien pójść z tobą. Choćby dlatego, że za chwilę może pojawić się tu nie tylko Nadia, ale jeszcze kilku zabójców na zlecenie.

– Dobrze, jeśli tak bardzo ci na tym zależy, możesz pójść ze mną – rzuciłem od niechcenia, po czym od razu przeszedłem przez ulicę.

Vincent szedł tuż za mną. Nie widziałem go, a mimo wszystko byłem przekonany, że trzyma dłoń na broni. Ostrożnie pociągnąłem za klamkę, drzwi okazały się zamknięte, co potwierdzało jedynie moje przypuszczenie, że byliśmy pierwsi na miejscu. Włamanie się do środka zajęło mi nie więcej niż pół minuty. Drzwi zaskrzypiały cicho, ale w środku zdawało się być pusto. Zrobiłem kilka kroków i rozejrzałem się dookoła. Wciąż nie dostrzegłem znaków czyjejś obecności. Kiwnąłem głową do Vina, dając mu znak, że idziemy na górę. Tam otworzyłem każde drzwi, aż w końcu znalazłem mężczyznę, którego szukałem. Był w sypialni, spał, nie zdając sobie sprawy, jak wielu ludzi czyha na jego życie. Przez chwilę zastanawiałem się, co takiego zrobił. Stawka za jego głowę była wysoka, co sugerowało, że zrobił coś kurewsko złego. Oparłem się o futrynę, na moment jeszcze zerknąłem na spiętego Vincenta, na którego widok zaśmiałem się niemo.

– Nie lubię tak prostych zadań – powiedziałem głośno.

Mężczyzna obudził się i w ciągu sekundy zeskoczył z łóżka.

Blakemore Family. Tom 4. Richie - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz