Nadia
Oparta o ścianę siedziałam na łóżku i wpatrywałam się w punkt przed siebie. Nie lubiłam być zamknięta. Próbowałam skupić się na myślach, byłe nie myśleć o pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Bez możliwości wyjścia... To przywoływało wspomnienia, jakich nie chciałam pamiętać. Szukałam wyjścia, ale wyglądało na to, że nie istniało. Kamery odebrały mi element zaskoczenia. Masywne drzwi były nie do pokonania, gdy nie miałam przy sobie niczego, co mogłabym wykorzystać. Byłam daleko od domu, cholera wie gdzie i na jak długo. Wierzyłam, że dziewczyny mnie odnajdą, ale miałam nadzieję, że zanim to zrobią, Richie odpuści i ponownie pozwoli mi odejść. Obiecałam sobie, że nasze kolejne starcie skończy się jego śmiercią. Musiał jedynie oddać mi wolność, bym mogła to zrobić.
Usłyszałam odgłos odblokowanego zamku, a chwilę później drzwi się otworzyły. Zaskoczył mnie widok Alexandra z tacą jedzenia. Podszedł do mnie, położył tacę na niewielkim stoliku obok łóżka, po czym cofnął się o krok. Spojrzał na mnie z góry w przenikliwy sposób, jakby samym tym gestem chciał zmusić mnie do wyjawienia swoich największych sekretów. Odzyskałam nieco kontrolę nad swoim umysłem. Nieważne było, kto przebywał ze mną w zamkniętym pomieszczeniu. Ważne, że ktoś w ogóle był. Wyprostowałam się i uniosłam głowę, by dokładniej mu się przyjrzeć. Przystojny ciemny blondyn o zaskakująco inteligentnym spojrzeniu. On i Vincent różnili się od reszty. Byli bardziej eleganccy, dystyngowani i spokojniejsi. Biła od nich dziwna aura i choć nie potrafiłam jej nazwać, czułam ją, gdy tylko znajdywałam się w ich pobliżu. Tym razem było inaczej, intensywniej. Znalazłam się sam na sam z Alexandrem i nie tylko mogłam dokładniej się mu przyjrzeć, ale także lepiej go poznać. Kto na moim miejscu nie wykorzystałby takiej okazji.
– Powinnam złożyć ci kondolencje? – zapytałam, udając zamyśloną.
– Kondolencje? – Uniósł brew i przyjrzał mi się badawczo.
– Z powodu twojego teścia. Myślałam, że ktoś przekazał ci informację o jego tragicznej śmierci. Ups.
Powstrzymałam się od uśmiechu, widząc jego minę.
– Nie byłem z nim blisko, by mnie to interesowało.
– A jednak się przejąłeś.
– Wydaje ci się.
– To z powodu żony? Jesteś tutaj, przynosisz mi papkę, która zapewne ma być moim posiłkiem i nie możesz być z nią w tych ciężkich chwilach.
– Wiesz, że ta papka może za chwilę zniknąć, a kolejny posiłek pojawić się za tydzień? – wysyczał nerwowo.
– Nie wiń posłańca. To nie na mnie powinieneś wyżywać się za brak informacji z domu.
Musiałam przyznać, że Alex był wyjątkowo opanowany. Zdenerwowanie zdradzało jedynie delikatne drżenie wargi i rytmicznie zaciskająca się szczęka. Dłonie miał schowane w kieszenie, więc nie mogłam zauważyć, czy ma zaciśnięte pięści, ale zakładałam, że właśnie tak jest.
– Próbujesz mnie sprowokować?
– Tak to odebrałeś? – udałam urażoną.
– Może porozmawiamy, skąd masz takie informację?
– Żartujesz? Śledzę każdy wasz krok od tak dawna, że wasze życie zaczęło być dla mnie jak brazylijska telenowela dla zwykłych ludzi. Wasze problemy, imprezy, tajemnicze spotkania, kłótnie rodzinne. Cóż, wiem wszystko.
Uśmiechnął się i usiadł na brzegu łóżka.
– Wiesz wszystko?
– Dokładnie. I wiem też, dlaczego ożeniłeś się z Norą. Miałeś rację, próbowałam cię sprowokować.
– Możesz próbować, ale to ci się nie uda.
– Zauważyłam – stwierdziłam zamyślona. – Opanowanie godne podziwu. Nawet mi szkoda, że muszę cię zabić.
Poszerzył swój uśmiech, po czym spojrzał przed siebie, skupiając się na drzwiach.
– Ty szukałaś informacji o nas, my szukaliśmy o tobie. Co prawda wciąż nie wiemy o wydarzeniach między tobą a naszym ojcem, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie poddajesz się bez walki. – Odwrócił głowę w moją stronę. – Ale walka już się skończyła. Jesteś tutaj, skazana na naszą łaskę, a ona bywa kapryśna. Szczególnie w przypadku Richiego. Jednego dnia przychodzi do ciebie z szerokim uśmiechem na twarzy, a jego czarny humor jest nawet znośny. Drugiego jednak wpada z nożem w dłoni i pozbawia cię języka, bo właśnie taki ma kaprys.
– Gdyby miał to zrobić, już byłabym niemową – powiedziałam pewnie.
– Nie doceniałaś nas na początku, nie doceniasz także teraz. Uważaj, kochanie, bo trafiłaś w ręce nie jednego diabła.
Wstał i wolno ruszył do drzwi.
– Richie, Jacob, Seth, może nawet Ashton... oni mogą być diabłami. Ale ty i Vincent? Rogi i piekło do was nie pasują.
Złapał za klamkę, po czym spojrzał na mnie przez ramię.
– Największe demony czyhają w tych, którzy na pozór wydają się być bez skazy. Wyprowadzę cię z błędu, moja droga, gdyby twoje życie zależałoby ode mnie, dziś twoje ciało byłoby na etapie rozkładu. Nie bawię się, szukając rozrywki w igraniu ze śmiercią.
– A więc jesteś ukrytym psychopatą?
– Tacy są najgorsi. Nigdy nie wiesz, kiedy zaatakują.
Po tych słowach wyszedł. Za jedno byłam mu wdzięczna. Zamiast myśleć o zamknięciu, zaczęłam analizować naszą rozmowę. Nawet gdy próbowałam zjeść to, co przyniósł, myślami wracałam do jego słów. Chyba dzięki temu udało mi się przełknąć coś, co powinni podawać pedofilom w więzieniach.
![](https://img.wattpad.com/cover/322825884-288-k233978.jpg)
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 4. Richie - ZAKOŃCZONA
RomanceRichie Blakemore uważany był za psychopatę, nawet wśród swojej rodziny. Jeden z najlepszych zabójców na zlecenie uwielbiał zadawać ból, a śmierć nie była dla niego niczym niezwykłym. Wyróżniał się na tle swoich braci, co w ogóle nie było dla niego p...