Nadia
Od dwóch dni było spokojnie. Niepokojąco spokojnie. Richie i jego bracia nie dawali znaku życia, zaczęłam zastanawiać się nawet, czy nie odjechali. Nie działo się zupełnie nic, a to sprawiało, że czułam zagrożenie na każdym kroku. Ten spokój nie wróżył niczego dobrego. Nie dla mnie.
Tego dnia dziewczyny wróciły ze swojej misji, przynosząc mi dodatkowe informacje na temat rodziny Blakemore. Cały klan zebrał się w salonie, by dokładnie wysłuchać wszystkiego, co mogłoby nam pomóc odzyskać przewagę.
– Nie żyje teść Alexandra. Daniells zginął w wypadku samochodowym, ale wydaje mi się, że miał tu miejsce sabotaż – zaczęła Mia. – Oczywiście sprawę szybko zamknięto, ale według danych, jakie udało mi się uzyskać, samochód bym uszkodzony i wyglądało to na czyjąś robotę.
– Myślisz, że Blakemore za tym stoi? – zapytałam zaintrygowana.
– Tak mi się wydaje. Nikt inny nie miał tak dużego motywu. Blakemore oddał mu część swojej władzy, a wiemy dobrze, że ma się za pana świata. Zlikwidował problem, odzyskał pełną władzę.
– A więc znów nie musi z nikim się liczyć – wyszeptałam zamyślona.
– Jest coś jeszcze. Ich siostra, Katherine, spodziewa się dziecka. Ojcem jest Carder Acosta.
Uniosłam brwi na te wieści. Nie spodziewałam się, że Mia przywiezie mi tak cenne informacje.
– To wiele zmienia.
– Co masz na myśli?
– Katherine jest pod specjalną ochroną tej rodziny. Co prawda nie mogę jej tknąć, ale mogę się nią posłużyć.
– Jak to nie możesz jej tknąć? – wtrąciła April.
Ugryzłam się w język, ale było już za późno.
– Nie zrobię krzywdy kobiecie w ciąży – rzuciłam szybko.
Wolałam nie wspominać o zawartej umowie. Nie chciałam, by którakolwiek z dziewczyn pomyślała, że jej życie nie jest dla mnie cenne.
– Ci których chcemy dorwać, są tutaj. Jest jednak ktoś jeszcze, komu zależy na ich śmierci – mówiła dalej Mia.
– Kto taki?
– Killian Daniels.
– Co o nim wiesz?
– Niewiele. Rozpłynął się w powietrzu jeszcze przed ślubem swojej siostry. Nikt nie wie, gdzie jest, ale z jakiegoś powodu chce się zemścić.
– Szczególnie teraz, skoro zabito jego ojca – wtrąciła April.
– Być może – rzuciłam pod nosem. – Nie chcę, by ktokolwiek mnie wyręczył.
– A więc co zamierzasz zrobić? Kończymy to? – zapytała Raja.
– Kończymy.
Jakaś część mnie wcale nie chciała tego robić. Bywały momenty, w których nachodziły mnie myśli, że powinnam skupić się jedynie na Jordanie. To były przejawy mojej słabości, których nie chciałam do siebie dopuszczać, a one i tak się przedzierały. Nie lubiłam tej części siebie.
Gdy nastał wieczór, zajęłam miejsce na fotelu w piwnicy. W dłoni trzymałam butelkę wina, a spojrzeniem śledziłam każdy centymetr hotelu, widniejącego na ekranie monitora. Gdyby nie przechodzący chodnikiem ludzie, pomyślałabym, że coś się zacięło, a ja wciąż oglądam jeden nieruchomy obraz. Od dwóch dni nie widziałam żadnego z nich, a to coraz bardziej mnie intrygowało. Zastanawiałam się, czy to nie pułapka. Czy nie czekają, aż nie wytrzymam i wejdę do hotelu, by wpaść w ich zasadzkę. Może i byłam zdesperowana, ale nie do tego stopnia. Pozostało mi jedynie czekać. Jeszcze nikt nie był dla mnie tak trudnym przeciwnikiem. Najgorsze w tym wszystkim było uczucie bezradności. Siedziałam i wpatrywałam się w pieprzony hotel, wiedząc, że nic innego nie mogę zrobić. Być może to był ich plan. Jeśli tak, musiałam przyznać, że był niezły. Im dłużej to trwało, tym częściej rozważałam przejście się do nich i zakończenie wszystkiego. A przecież nie mogłam tego zrobić.
– Mogę? – Do środka weszła Raja.
– Jasne. Coś się stało?
– Jest już późno, powinnaś się wyspać.
Usiadła obok mnie, zerkając na monitor.
– Zaraz się położę.
– Dalej nie dają znaku życia? – zapytała zaciekawiona.
– Nadal. To frustrujące.
– Coś jest nie tak. Wcześniej chętnie wchodzili nam w drogę, a teraz zapadli się pod ziemię. Myślisz, że coś knują?
– Jestem pewna, że coś knują. – Pociągnęłam ostatni łyk wina i odłożyłam butelkę. – Idź spać, musisz być wypoczęta na wypadek konfrontacji.
– Jeśli dalej tak pójdzie, zdążę się jeszcze wyspać.
– Liczę, że to ostanie chwile w zawieszeniu. Nie mogą tam siedzieć w nieskończoność.
– O ile w ogóle tam są.
– Mia przejrzała nagrania. Kamery nie zarejestrowały ich po powrocie z burdelu. Są tam i czekają. Problem polega na tym, że nie mam pojęcia na co.
– Obawiam się, że na ciebie.
– Nie podam im się na tacy. – Wstałam, a w ślad za mną poszła siostra. – Chodź, pora odpocząć.
Poszłyśmy na górę, jednak gdy Raja zamknęła się w swoim pokoju, ja jedynie dotknęłam klamki do sypialni. Nie byłam w stanie zmrużyć oczu. Zeszłam do salonu, po czym bez namysłu założyłam płaszcz i opuściłam dom. O tej porze na zewnątrz było cicho i cholernie zimno. Zadrżałam, czując chłodny wiatr na twarzy, ale mimo wszystko szłam dalej. Spacer miał pomóc oczyścić mi umysł, jednak miałam wrażenie, że nic się nie zmieniło. Wciąż nie wiedziałam co robić, by jak najszybciej wszystko zakończyć. Żałowałam, że nie wykorzystałam pierwszej okazji na odebranie życia choć jednemu z tej rodziny. Mijały dni, a ja nie byłam nawet krok bliżej celu.
Po dziesięciu minutach postanowiłam wrócić do domu, było mi coraz zimniej, a mętlik w mojej głowie jedynie rósł. Zawróciłam, jednak po chwili drogę zajechał mi czarny samochód. Od razu go poznałam i wiedziałam, że popełniłam duży błąd wychodząc z domu.
– Dobry wieczór, kochanie. Nie wiesz, że spacery o takich porach są niebezpieczne?
Richie podszedł do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Nie zauważyłam żadnego niebezpieczeństwa – odburknęłam.
Chciałam go ominąć, ale wszedł mi w drogę.
– Wsiadaj do auta.
– Po moim trupie.
– Wiedziałem, że to powiesz.
Spojrzał na coś za mną, chciałam się odwrócić, ale zanim to zrobiłam, ktoś przyłożył mi kawałek materiału do twarzy. W ciągu chwili poczułam, jak tracę przytomność. Twarz Richiego była ostatnim, co zobaczyłam.
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 4. Richie - ZAKOŃCZONA
RomansaRichie Blakemore uważany był za psychopatę, nawet wśród swojej rodziny. Jeden z najlepszych zabójców na zlecenie uwielbiał zadawać ból, a śmierć nie była dla niego niczym niezwykłym. Wyróżniał się na tle swoich braci, co w ogóle nie było dla niego p...