Rozdział dwudziesty czwarty

3.8K 373 21
                                    


Richie

Obudziłem się z unieruchomioną ręką. Nad sobą zauważyłem Jacoba i Setha, którzy wpatrywali się we mnie w skupieniu. Szybko przypomniałem sobie, co się wydarzyło i choć byłem otumaniony przez leki, nie zamierzałem odpoczywać.

– Kilka centymetrów i nie mógłbym oglądać już obłędu w twoich oczach – odezwał się Seth, a głos miał przygaszony.

– Gdzie Nadia?

Chciałem wstać, ale mnie powstrzymali.

– Tego nie wiemy, ale próbujemy to ustalić. Ty musisz leżeć i poczekać.

– Gdzie my, do chuja, jesteśmy?

Nie poznawałem tego miejsca. Wokół nie widziałem ludzi, którzy mieliby mnie pilnować w oczekiwaniu na karę wymierzoną przez ojca. Zresztą moi bracia także nie wyglądali na więzionych.

– To jest dość pojebane – odezwał się Jacob. – Kiedy reszta odjechała, a Nadia wpakowała ci kulkę, zatrzymałem się z Sethem, żeby cię zgarnąć. Wtedy dojechał Iwan. Widział tylko ją i kilka odjeżdżających aut. Uznał, że wszystkie należą do klanu Nadii. Można powiedzieć, że próba zabójstwa ciebie uratowała ci życie.

– Masz rację, to jest dość pojebane – powiedziałem zdezorientowany. – Nie wiem, co mi podaliście, ale mam wrażenie, że mój mózg się wyłączył. Ludzie Iwana pojechali za resztą, w tym naszymi braćmi, którzy więzili ze sobą członkinie klanu?

– I tak i nie. Nadia odjechała ostatnia, a że była głównym celem, Iwan kazał dorwać ją. Reszta zdążyła odjechać i się ukryć – wyjaśnił Seth.

– Nadię ściga rosyjski transformers, a ty mówisz to tak spokojnie? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

Zaczynałem czuć, że leki odpuszczają, a tym samym ból po postrzale naostrzył się.

– Chciała cię zabić.

– Gdyby chciała, już byłbym martwy. Zależało jej tylko na tym, bym ją puścił.

– Naprawdę uważasz, że w ciągu sekundy udało jej się wycelować tak dokładnie? – zapytał Jacob.

– Tak właśnie uważam.

Trzymałem się tego, bo nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogło być inaczej.

– Musimy ściągnąć tu naszych braci. Jednocześnie ukryć gdzieś dziewczyny, choć to nie powinien być nasz problem. Tym się zajmiemy. Nadia sama wybrała, więc odpuść.

Odpuściłem. Nie dlatego, że chciałem to zrobić. Nie dlatego, że zgadzałem się z Jacobem. Powód był zupełnie inny. Coraz gorzej kontaktowałem. Myślałem, że leki odpuszczają, ale wyglądało na to, że dopiero zaczęły działać.

– Zajmę się tym. – Seth wyciągnął telefon i wyszedł z pomieszczenia.

Gdy zostaliśmy sami, Jacob usiadł obok mnie i spojrzał na mnie przenikliwie.

– Jest tak jak ze mną i z Avery?

– Co? – Skrzywiłem się.

– Kochasz ją, ale nie chcesz tego przyznać, więc szukasz innych wyjaśnień tego, co robisz? A może po prostu to chora fascynacja i nic więcej?

– Skąd to pytanie?

– Jeśli ją kochasz, pomogę ci ją znaleźć.

– Te leki są naprawdę silne, mam już omamy.

– Nie żartuję, Richie.

Nie wiedziałem, jak mam z nim rozmawiać, kiedy patrzył na mnie w tak dużym skupieniu. Jakby od moich słów zależały losy całego świata. Jego pytanie było zaskakujące, a ja nie zamierzałem zwierzać się ze swoich uczuć, tym bardziej dlatego, że sam nie do końca rozumiałem, co siedzi w mojej głowie. Z drugiej strony wiedziałem jednak, że jeśli tego nie zrobię, Nadia zostanie sama. Nie chciałem narażać jej na pewną śmierć. Wciąż myślałem, że strzeliła do mnie tylko dlatego, żeby mnie ratować. Z tyłu głowy wciąż siedziała myśl, że okłamuję sam siebie, ale nie chciałem w to wierzyć.

– Nie wiem – rzuciłem niechętnie, uciekając wzrokiem od brata. – Nie jestem nawet pewien, czy to w ogóle możliwe. Może masz rację, może to tylko fascynacja, ale to niczego nie zmienia. Dobrze wiemy, że nie zasłużyła na śmierć.

– Gdybym miał pewność, że żadnemu z nas nic się nie stanie, nie zawahałbym się ani sekundy i z chęcią ruszył do Nowego Jorku, żeby zniszczyć ojca. Nie mam jednak tej pewności, nikt nie da mi gwarancji, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jeśli mam ryzykować, to w imię czegoś, za co warto poświęcić życie. Twoje fascynacje nie są tego warte, bracie.

Nie zdążyłem odpowiedzieć. Seth wrócił do nas, a po jego minie widać było, że wydarzyło się coś, co nam się nie spodoba.

– Więc mam dobrą i złą wiadomość. A raczej niezłą i chujową wiadomość. Powinienem chyba zacząć od tej pierwszej.

– Mów – warknąłem.

– Wszyscy są w drodze do nas. Niedługo będziemy w komplecie i będziemy mogli skupić się na kolejnych krokach. Dziewczyny czekają w ukryciu na powrót Nadii i tu zaczyna się ta chujowa wiadomość. Iwan ją dorwał.

Fala negatywnych emocji zalała mój umysł. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, ale chciałem, by to jak najszybciej się skończyło. Złość i bezradność były najgorsze. Niewiele myśląc wstałem z łóżka i ignorując ból ręki ruszyłem w stronę wyjścia. Moi bracia już mnie nie zatrzymywali. Wiedzieli, że jestem w stanie, w którym nie panuję nad tym co robię. W amoku. Obudził się we mnie potwór, którego już nic nie mogło zatrzymać.

– Co robimy? – Dogonił mnie Seth.

– Załatw lot do Nowego Jorku, na już. Skoro jesteśmy bezpieczni i ojciec niczego się nie spodziewa, wylądujemy tam bezpiecznie.

– A co zrobisz później?

– Tego nie wiem. Może uda mi się ją uratować, może przekonam ojca, żeby zmienił zdanie. Nie wiem, kurwa, co zrobię.

Nie chciałem lecieć tam z gotowym planem, wiedząc, że wszystko i tak pójdzie nie po mojej myśli. Wolałem improwizować i liczyć, że nie będzie za późno, gdy zjawię się na miejscu. Znałem ojca na tyle, by wiedzieć, że wykorzysta swoją przewagę w stu procentach. Miał ją w garści, bezbronną i nie musiał bać się ataku z jej strony. To sprawiło, że był najniebezpieczniejszą wersją siebie.

Blakemore Family. Tom 4. Richie - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz