Richie
Przywykłem do większych standardów od tych, w których musiałem przebywać. Przez chujowe łóżko obudziłem się w jeszcze bardziej chujowym humorze. Siedziała we mnie niepochamowana chęć odreagowania na kimś lub na czymś. Niestety w miejscu, w którym zmuszony byłem siedzieć, nie było niczego, co mógłbym tak po prostu rozpierdolić. Chyba właśnie dlatego wpadłem na genialny pomysł odwiedzenia Nadii. Wcześniej jednak wypiłem kawę i przygotowałem dla niej śniadanie. Kanapki w kleksem ketchupu w kształcie krwi wydawały się być idealnym posiłkiem dla tej kobiety.
Wszedłem do jej pokoju, gdy jeszcze spała. Obudziła się, gdy tylko trzasnąłem drzwiami.
– Dzień dobry, kochanie. Dzięki tobie odkryłem u siebie talent kulinarny. Działasz na mnie inspirująco.
Skrzywiła się i usiadła na łóżku. Spojrzała na kanapki, które jej przyniosłem i skrzywiła się jeszcze bardziej.
– Tak, Alain Ducasse chowa się przy tobie. Z takim talentem zasługujesz na trzy gwiazdki Michelin – rzuciła z grymasem.
– Twoja wiara we mnie uskrzydla.
– Jesteś tu od piętnastu sekund, a już mam cię dość. Możesz po prostu zostawić to... arcydzieło kulinarne i wyjść?
– Chętnie popatrzę, jak zlizujesz ketchup.
– Jesteś obrzydliwy.
– Uwielbiasz to.
– Nienawidzę cię.
– Ale marzysz, bym znów cię pieprzył.
Wypuściła głośno powietrze, uciekając wzrokiem jak najdalej ode mnie.
– Wypuść mnie stąd.
– Przykro mi, ale będziesz tu, dopóki nie powiesz prawdy o przeszłości, która łączy cię z moim ojcem.
– A więc zestarzejmy się i zdechniemy w tym miejscu.
– Jak dla mnie nie tak źle. Martwię się bardziej o resztę, tylko ja jestem tu z dziewczyną.
– Przestań mnie tak nazywać – wysyczała.
– Często się spotykamy, pieprzyliśmy się i mieszkamy pod jednym dachem. Czy to nie idealne cechy związku?
Musiałem przyznać, że od razu było mi lepiej. Zapomniałem o podłym nastroju, który towarzyszył mi od momentu otworzenia oczu. Nie chciałem wychodzić, by jak najdłużej czerpać niewątpliwą przyjemność z przebywania z Nadią.
– Wyjaśnij mi jedno... dlaczego tak bardzo chcesz poznać prawdę?
Zastanowiłem się przez krótką chwilę.
– Być może z czystej ciekawości.
– Albo?
– Albo dlatego, że chcę dowiedzieć się, jak wielkim potworem jest mój ojciec.
Przysunęła się do mnie.
– Jak już wiesz, zajęłam się wieloma kobietami po traumatycznych przejściach. Żadna z nich nie przeżyła tego, co ja.
Zacisnąłem usta. Przecież pomogłem im pozbyć się gwałciciela i handlarza żywym towarem. Co zrobił ojciec, by uznany był za gorszego od Rivery? Nawet ja nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, a wyobraźnię miałem przecież bujną.
– Skoro wiem już tyle, dlaczego nie chcesz powiedzieć więcej?
– To proste. – Wzruszyła ramionami. – Bo kiedy wysłuchasz mojej historii, na twojej twarzy mogę zobaczyć znaki człowieczeństwa, które każą mi nie patrzeć na ciebie przez pryzmat ojca. I mogą najść mnie wątpliwości.
– Oboje dobrze wiemy, że już je masz.
– Niezupełnie.
– Niezupełnie?
– Wiem o tobie wystarczająco dużo, by nie czuć się źle z chęcią zabicia cię. Czasami jedynie zastanawiam się, czy którykolwiek z was poczuje chęć zemsty w przypadku, gdybym zabiła tylko Jordana.
Zastanowiłem się nad tym. Gdyby ktoś zabił mojego ojca, poczułbym się jego dłużnikiem. Każdy z nas pomyślałby podobnie. Szczególnie Vincent, który musiał się przed nim ukrywać. Jacob, który o mały włos nie stracił przez niego Avery. No i Ashton, który w pewnym sensie stracił rodzinę. Katherine i Davina odzyskałyby wolność, a Seth i Alexander nie widzieliby problemu w śmierci ojca. Ja natomiast nie poczułbym różnicy.
– A więc pomyśl o tym, spędzając tu kolejne dni – rzuciłem na pożegnanie.
– Dni?! Chyba sobie, kurwa, żartujesz!
Wyszedłem z zamiarem znalezienia Ashtona, jednak trafiłem na Alexa, który dyskretnie dał mi znak, że musimy pogadać. Zamknęliśmy się w jednym z pokoi, nie zwracając na siebie uwagi reszty.
– Miałem powiedzieć ci to jeszcze wczoraj, ale musiałem zastanowić się, o co chodzi i chyba już wiem – powiedział jakby przejęty.
– Od początku bracie.
– Nadia złożyła mi kondolencje z powodu Danielsa.
– Martin nie żyje? – zapytałem zaskoczony.
– Ojciec nic ci nie powiedział?
– Nie. Dzwonił wczoraj, ale nie wspomniał nic o jego śmierci.
– Zastanawiało mnie, skąd wie o tym Nadia. Jeśli się nie mylę, ktoś od niej jest lub był w Nowym Jorku. A jeśli to prawda, wie także o Katherine.
– Z jakiegoś powodu zależy jej na zdobyciu każdej informacji na nasz temat. Nie wydaje mi się jednak, by chciała je wykorzystać przeciwko nam. Daniels był nikim, a Katherine jest nietykalna.
– A jeśli jakimś cudem wie też o rozkazie ojca?
– Chodzi ci o zabicie Nory?
– Dokładnie.
– Wątpię, by ktokolwiek o tym wiedział. Ojciec kazał ci to zrobić, by pozbyć się każdego Danielsa, ale rozkaz dostałeś tylko ty.
– Kiedy wrócimy, będę musiał ją zabić – powiedział poważnie, a jego spojrzenie wydawało się błagać o pomoc.
Westchnąłem zrezygnowany. Wiedziałem, że nie da sobie rady.
– Po powrocie zajmę się tym. Zabiję Norę, a później poszukam Killiana. Pozbędę się Danielsów, zanim oni pozbędą się nas. Ojciec nie chce, by ktokolwiek chciał przejąć nawet niewielką część jego władzy, a twój ślub z Norą wszystko komplikuje. Skoro nie ma innego wyjścia, zajmiemy się tym zaraz po zakończeniu sprawy z Nadią.
Kiwną głową w geście zgody, a ponury wyraz twarzy zniknął.
– Jaka jest szansa, że wyciągniesz od niej cokolwiek?
– Niewielka. Ale zyskałem na czasie. Przekonałem ojca, że muszę pozbyć się całego klanu w tym samym momencie. Dzięki temu nie muszę się śpieszyć.
– To nie potrwa wiecznie.
– Wiem. Poradzę sobie.
– Im dłużej się przy tym upierasz, tym bardziej sam chcę poznać prawdę.
– Mam nadzieję, że w końcu nam się uda.
Kwadrans później powiedzieliśmy reszcie o naszych przypuszczeniach. Miałem nadzieję, że Alexander powie im także o rozkazie ojca, ale wyglądało na to, że nie miał zamiaru tego robić. Może to i lepiej.
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 4. Richie - ZAKOŃCZONA
RomanceRichie Blakemore uważany był za psychopatę, nawet wśród swojej rodziny. Jeden z najlepszych zabójców na zlecenie uwielbiał zadawać ból, a śmierć nie była dla niego niczym niezwykłym. Wyróżniał się na tle swoich braci, co w ogóle nie było dla niego p...