Nadia
Ze łzami w oczach pokonywałam drogę. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że naprawdę to zrobiłam. Żałowałam. Wyrzuty sumienia odbierały mi zmysły. Czułam się tak, jakby już nic więcej się nie liczyło. W lusterku wstecznym widziałam ścigające mnie samochody, za których kierownicami nie siedział żaden z braci Blakemore. Dopiero w tamtej chwili zrozumiałam, że Richie miał rację. Nie powinnam tego robić. Zbyt wiele emocji doprowadziło mnie do miejsca, z którego nie było już ucieczki. Mogłam się zatrzymać i dać się zabić, albo walczyć.
Wjechaliśmy do miasta i wtedy zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Z każdym kolejnym przejechanym metrem miałam wrażenie, że ludzi jest coraz więcej. O mały włos nie potrąciłam kobiety na psach. Najgorsze było to, że ścigający mnie ludzie nie przejmowali się życiem innych. Chciałam wyjechać jak najszybciej z miasta, ale musiałam przejechać kilka mil, by to zrobić. Zignorowałam czerwone światła, doprowadzając do niewielkiej kolizji na drodze, która zupełnie zablokowała ruch. Uśmiechnęłam się i poczułam ulgę, widząc, że Iwan ze swoimi ludźmi utknęli na środku ulicy. Wiedziałam jednak, że wciąż nie jestem bezpieczna. W każdej chwili mogli pojawić się następni i ta właśnie myśl nie pozwoliła mi tracić czujności.
Po wyjeździe z miasta zaczęłam rozglądać się za miejscem, w którym mogłabym się ukryć i na spokojnie przemyśleć moją sytuację. Dopiero w Windstor udało mi się trafić na gęsty od drzew park. Przypominał bardziej las, co bardzo mnie ucieszyło. Wjechałam do niego, tak daleko, jak tylko byłam w stanie i zgasiłam silnik. Co chwilę zerkałam w lusterko wsteczne i rozglądałam się na boki. Nie czułam się bezpieczna, a obserwowana. Chciałam zadzwonić do siostry, ale uznałam to za błąd. Miałam nadzieję, że nic jej nie jest. Kiedy zrobiło się gorąco, dostrzegałam ją wsiadającą do wozu Ashtona, o którym nie wiedziałam może zbyt wiele, ale miałam pewność, że był świetnym kierowcą. Powtarzałam sobie, że nic jej nie jest i starałam się w to wierzyć. W przeciwnym razie sama strzeliłabym sobie w łeb.
Nie wiedziałam, co mam dalej robić. Byłam na siebie wściekła za decyzję, którą podjęłam. Nie mogłam ruszyć w stronę Nowego Jorku, wiedząc, że Jordan Blakemore się nas spodziewa. O powrocie także nie było mowy. Nie wiedziałam nawet, gdzie wszyscy uciekli. Nagle zadzwonił mój telefon. Odebrałam od razu, widząc, że to Mia.
– Nadia! Gdzie jesteś?!
– Spokojnie, ukryłam się.
– Boże. Nic ci nie jest – powiedziała z ulgą.
– Nie. Jestem bezpieczna. Co z wami?
– Nie mam pojęcia. Rozdzieliliśmy się. Jestem z April i Vincentem w jakimś pustostanie.
– Nie wiesz, gdzie reszta?
– Nie, ale Iwan dorwał Richiego i Jacoba.
W ciągu sekundy zrobiło mi się słabo.
– Jesteś pewna? – zapytałam drżącym głosem.
– Tak. Vincent próbuje się czegoś dowiedzieć. Poczekaj. – Zrobiła dłuższą pauzę. – Nadia, muszę kończyć. Vincent wie, gdzie jest reszta.
Nie zdążyłam jej nawet odpowiedzieć. Słysząc dźwięk przerwanego połączenia miałam wrażenie, że wszystko skończone. Przez moją jedną głupią i nieprzemyślaną decyzję, wszyscy mogli umrzeć. Zaślepiona chęcią zemsty nie myślałam trzeźwo. To nie było do mnie podobne, bo przecież zawsze uważałam na każdy postawiony krok.
Oparłam głowę o zagłówek fotela i zamknęłam oczy. Myślałam od Raji. Nie wierzyłam w Boga, ale wtedy modliłam się, by nic się jej nie stało. Jej i Richiemu. Było mi żal nawet Jacoba, który przecież nie krył braku zaufania do mojej osoby. Mimo wszystko uważałam, że nie zasłużył na śmierć. A już na pewno nie na śmierć z rozkazu swojego ojca. Znów poczułam wściekłość, samo wspomnienie tego mężczyzny właśnie tak na mnie działało.
Nagle usłyszałam dźwięk rozbitej szyby. Zanim zdążyłam otworzyć oczy, było już za późno.
– Szef chce ją żywą.
Rosyjski akcent nie pozostawiał złudzeń. Nadeszła chwila mojej śmierci.
![](https://img.wattpad.com/cover/322825884-288-k233978.jpg)
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 4. Richie - ZAKOŃCZONA
RomansaRichie Blakemore uważany był za psychopatę, nawet wśród swojej rodziny. Jeden z najlepszych zabójców na zlecenie uwielbiał zadawać ból, a śmierć nie była dla niego niczym niezwykłym. Wyróżniał się na tle swoich braci, co w ogóle nie było dla niego p...