Rozdział dwudziesty

4.3K 373 31
                                    


Richie

Zorganizowałem spotkanie w pomieszczeniu, które urządziliśmy na prowizoryczny salon. Nie każdy był zadowolony z widoku Nadii przy moim boku i nawet się nie dziwiłem. Nikt nie zapomniał kim jest, ja także. Nawet na moment nie traciłem czujności, wiedząc, że gdyby chciała, znalazłaby odpowiedni moment na ucieczkę lub atak. Z natury nie byłem ufny, choć w jej przypadku chciałem to zmienić. Liczyłem, że tak się stanie. Wszystko było w jej rękach.

– Czy ktoś wyjaśni mi powód tego spotkania? – pierwszy odezwał się Ashton. – Mamy plan? Nie mamy go? Improwizujemy?

– Mamy część planu – wyjaśniłem. – Nadia potrzebuje swojego zespołu, a my potrzebujemy więcej ludzi.

– Nie uważasz, że to ryzykowne? Wypuszczasz kobietę, która chciała, być może nadal chce, cię zabić. Żeby tego było mało, pozwalasz jej sprowadzić resztę – skomentował sceptycznie Alexander.

– Nie zamierzam zabijać nikogo z was, choć przyznam, że w przypadku niektórych to ciężka decyzja – odpowiedziała Nadia, przeszywając Alexa morderczym spojrzeniem.

Zaśmiałem się pod nosem, narażając się na gniew brata, który niestety to zauważył.

– Wiem co robię – dodałem.

– Czyżby? – zapytał Vincent. – Ryzykujemy od bardzo dawna i nie mówię tylko o tej sytuacji. Przypominam ci, że nie tak dawno temu zmuszony byłem ukryć się przed ojcem. Jesteś pewien, że twój plan nie zawiedzie? Mam żonę, która liczy, że wrócę cało. Z pewnością pamiętasz, że nie tylko ja jestem w tej sytuacji.

Przelotnie spojrzałem na spiętego Jacoba. Spodziewałem się, że to nie będzie łatwe, ale mimo wszystko liczyłem na więcej entuzjazmu.

– Najpierw sprowadźmy tu dziewczyny. Jeśli do tej pory nie zginiemy, będziemy zastanawiać się, co robić dalej.

Miałem wrażenie, że tylko Ash mnie popiera, choć nie chciał mówić tego głośno. Dowodziłem naszym zespołem, gdy mieliśmy zlikwidować klan Nadii. Gdy jednak wszystko się zmieniło, nie mogłem liczyć na ich posłuch. To było jasne, a mimo wszystko czułem zawód.

– Dobrze – odezwał się Carter. – Pojedziemy po nie, przywieziemy je tutaj i co dalej? Będziemy się ukrywać? Sfingujemy ich śmierć? Nie możemy polegać na improwizacji.

– Sfingowanie mojej śmierci jest zbyt ryzykowne – odpowiedziała mu Nadia. – Nie chcę i nie mam w planie zabić któregokolwiek z was, ale nie zrezygnowałam z zemsty na waszym ojcu.

– Ach! – zawył Seth. – Chcesz zabić naszego szanownego tatusia! Może mamy ci w tym pomóc? – Spojrzał na mnie wściekły. – Pojebało cię?

– To pytanie retoryczne?

– Nie błaznuj! Dojście do porozumienia z nią to jedno, ale zamach na własnego ojca?! Zginiemy wszyscy!

– Dlaczego boicie się ojca? – zapytała Nadia. – Jest was wielu, a on jeden. Może nie obserwowaliście go tak dokładnie jak ja, ale jestem przekonana, że większość jego ludzi odwróciłaby głowę, gdyby pojawiło się zagrożenie. Są tacy, którzy go nienawidzą. Tacy, których szantażował, by dla niego pracowali i nie odeszli. Naprawdę myślicie, że ma przewagę?

– Nie myślimy tak – powiedział ponuro Jacob. – Zdajemy sobie sprawę, że ojciec nie wyszedłby żywy z konfrontacji z nami.

– Ale ilu z nas również by nie wyszło? – dokończył Alexader.

– To prawda. Ojciec zginie, ale nie mamy pewności, że żaden także nie straci życia – dodał Vincent.

Wiedziałem, że przekonanie ich nie będzie łatwe, ale nie spodziewałem się, że będzie tak ciężko.

– Sprowadźmy klan Nadii, a później martwmy się o resztę – wtrąciłem.

– Jedziemy wszyscy? – zapytał Carter.

– Nie. Pojadę z Nadią. Wy tu poczekajcie.

– Ryzykujesz – skomentował posępnie Alex.

– Być może.

Złapałem Nadię za rękę i poprowadziłem w stronę wyjścia. Wsiedliśmy do samochodu, a gdy tylko odpaliłem silnik, kobieta się odezwała.

– Założę się, że ktoś z nich pojedzie za nimi.

– Jestem tego pewien – powiedziałem rozbawiony. – Boją się, że zabijesz mnie w drodze, albo na miejscu.

– A ty się tego nie boisz?

Uśmiechnąłem się i spojrzałem na nią.

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo nie chcesz tego robić. Poza tym chciałbym pokazać ci jeszcze pozycje w wannie, o których ci mówiłem. Wiesz o tym, więc tym bardziej mnie nie zabijesz.

– Jesteś chory – rzuciła rozbawiona.

– Lubisz to.

– Tak dużo o mnie wiesz?

– Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że szalejesz na moim punkcie i nie możesz doczekać się, aż znów zostaniemy sami.

Nie odpowiedziała. Z uśmiechem na twarzy patrzyła przed siebie, próbując pewnie wmawiać sobie samej, że się mylę. Dopiero na miejscu znów na mnie spojrzała.

– Idziesz ze mną?

– Może nie zaczną strzelać, gdy będę stał za tobą.

– Twoja odwaga jest godna podziwu.

Po chwili weszliśmy do środka jej domu. W ciągu kilku sekund pojawiły się wszystkie kobiety. Każda z nich z pistoletem w dłoni, wycelowanym prosto we mnie.

– Was też miło widzieć – powiedziałem z szerokim uśmiechem.

– O co chodzi? Puść ją! – odezwała się jedna z nich.

– Wcale jej nie trzymam. – Uniosłem ręce. – Przyszliśmy tu razem.

– To prawda. Opuście bronie – rozkazała Nadia.

Zrobiły to od razu, a jedna z nich podbiegła do niej. Dopiero, gdy rzuciła się w jej ramiona, zobaczyłem jej twarz. To była jej siostra.

– Co się z tobą działo? Szukałyśmy cię.

– Nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Spotkaliśmy się, później zaczęliśmy rozmawiać, później skończyliśmy w łóżku. Następnego dnia wzięliśmy ślub i spędziliśmy kilka dni na Dominikanie.

– Co? – kilka dziewczyn odezwało się jednocześnie.

– On żartuje.

– Tak, to prawda. Ale nie możemy wykluczyć, że do tego także dojdzie.

Nadia posłała mi spojrzenie, które mówiło, że mam się zamknąć. Zrobiłem tak, ale nie przyszło mi to łatwo. Podobały mi się miny tych dziewczyn na wieść o ślubie.

– Posłuchajcie, mamy bardzo mało czasu. Jesteście nam potrzebne, wszystkie.

– Nam? – zapytała Mia.

– Zgadza się.

– Od kiedy działasz z nimi?

– To długa historia, a my nie mamy zbyt wiele czasu. Musicie jechać z nami. Na miejscu dowiecie się wszystkiego.

– Moi bracia byli równie zachwyceni – skomentowałem, widząc ich niepewne wyrazy twarzy. – Dogadacie się.

Wiedziałem, że robią to tylko ze względu na Nadię. Nie przyszło im to łatwo, jednak przemogły się i postanowiły zaufać swojej przywódczyni. Z ulgą wyszedłem na zewnątrz, od razu zauważając znajomy samochód. Wiedziałem, że to Alexander i Ashton. Alex chciał się upewnić, że nie zginę, a Ash popatrzeć.

Blakemore Family. Tom 4. Richie - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz