𝚇𝙸𝙸

747 65 126
                                    

𝚎𝚟𝚎𝚛𝚢 𝚝𝚒𝚖𝚎 𝚊 𝚑𝚎𝚊𝚛𝚝 𝚊𝚌𝚑𝚎𝚜
𝚎𝚟𝚎𝚛𝚢 𝚝𝚒𝚖𝚎 𝚊 𝚜𝚘𝚞𝚕 𝚋𝚛𝚎𝚊𝚔𝚜
𝚊 𝚜𝚌𝚊𝚛 𝚒𝚜 𝚋𝚘𝚛𝚗.
~ '𝙰 𝚂𝚌𝚊𝚛 𝙸𝚜 𝙱𝚘𝚛𝚗' 𝚋𝚢 𝚃𝚑𝚛𝚎𝚎 𝙳𝚊𝚢𝚜 𝙶𝚛𝚊𝚌𝚎

B U C K Y

Wyszliśmy z sali konferencyjnej. Bezwłocznie wyrównałem kroku z Wilson'em i zacisnąłem mu dłoń na ramieniu.

— Pozwól na słówko — powiedziałem nagląco.

Sam rzucił mi jedynie pytające spojrzenie, ale nie odezwał się słowem. W zamian posłusznie skierował się ze mną na sam koniec korytarza, w pewien mały zakamarek. Ustawiliśmy się na wprost siebie, patrząc sobie uważnie w oczy. On w moje z niezrozumieniem, ja — z niekrytą złością. Po chwili podparł dłonie o biodra i zmrużył nieco powieki wyczekując, aż się odezwę.

— Co to miało być? To w samolocie?

— Co?

— Ugadałeś się ze Starkiem, żeby wyszło tak, abym usiadł z Berget obok siebie.

Wilson już nabierał powietrza, aby coś powiedzieć, ale zastygł z uchylonymi ustami. Niedługo potem pojawił się na nich dziwny uśmieszek, a w oczach dostrzegłem błysk zaintrygowana.

— I o tym myślałeś przez całe niedawne spotkanie?

— Nie — warknąłem. — Nie zmieniaj tematu, Sam.

— No, ale o co ci-

— Sam, nie mam ochoty na żarty! Dobrze wiesz, ile mnie to wszystko kosztowało. Cały rok prób poradzenia sobie z samym sobą! To wszystko trwa, sam widziałeś, byłeś przy tym. I nawet to nie powstrzymało cię, żeby odwalić tę szopkę?!

Zacisnął usta. Patrzył na mnie z lekko zmarszczonymi brwiami. Wlepił wzrok w moje oczy, jakby się nad czymś zastanawiał.

— Nic nie powiesz? Najpierw pomagasz mi ogarniać wyjazd do Petersburg'a, a teraz znowu bawisz się w swatkę ze Starkiem?

Westchnął ciężko. Rozejrzał się wokół i znów utkwił we mnie spojrzenie.

— Bucky, po prostu chodzi mi o to... — Podrapał się po głowie. — Że to jest tak niestabilne, jak domek z kart. Albo jak statek na samym środku oceanu w trakcie burzy. Ewentualnie jak pewien austriacko-niemiecki mieszaniec.

Zmrużyłem oczy, marszcząc przy tym mocno brwi.

— A możesz jaśniej?

— To pierdolnie — podsumował, splatając ze sobą palce.

Złapałem się za nasadę nosa, przymykając chwilowo powieki. Moje zażenowanie i irytacja sięgały w tej chwili zenitu.

— Po pierwsze, nie wspominaj przy mnie o tym człowieku. Po drugie... — Nabrałem głęboko tchu, po czym wypuściłem je bezradnie. — Co?

— Twój opór. Jest daremny.

— Jasne.

— No, przyznaj, że już przy pierwszym spotkaniu ci-

Mirror Image: Ruthless | Bucky Barnes fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz