Prolog*

1.5K 43 1
                                    

   Moje ręce lekko zadrżały. Zagryzłam ponownie zęby pragnąc, choć trochę, zapanować nad własnym ciałem. Byłam w pełni świadoma faktu, że wszyscy zebrali się na tej świętej przestrzeni wyłącznie z mojej winy. Kiedy, William, wręczył mi sztylet poczułam na skórze każdą gałązkę, każdy najdrobniejszy listek mych oznaczeń. Misterne zdobienia moich przedramion powoli zaczęły wić się, jakby stały się w pełni świadome swego istnienia.

Ożyły... dla tej właśnie chwili.

   Miałam wrażenie, że wieczorny wiatr rozmyślnie zabawia się z nimi. Wytrwale ponagla je i nakierowuje. Dzięki niemu gałązki sunęły powoli i wytrwale, pod moją skórą, w jedynym i możliwym kierunku. To sztylet w mych dłoniach był ich głównym celem.
Samodzielnie, niczym osobny byt, ten misterny bluszcz, wzmacniał mój ucisk dłoni. Oznaczenia idealnie stabilizowały rękojeści noża w mych rękach. Były niczym zewnętrzny szkielet oplatający fragment mego ciała. Ich sieć była dla mnie idealnym wsparciem, w tym trudnym i bolesnym momencie.
   Do nacięcia skóry na nadgarstkach, musiałam użyć całej, posiadanej przeze mnie siły. Moje wampirze ciało stawiało olbrzymi opór tępemu ostrzu. Z powodu mojej odmienności czułam jedynie przenikliwy i rozdzierający, aż do szpiku kości ból. Byłam w pełni świadoma każdego milimetra nacięcia. Niestety, aby uzyskać to co musiałam im dać, konieczne było pogłębienie mych płytkich ran.
W końcu, wyczerpana nakierowałam nadgarstki nad mały księżyc. Spieszyłam się, ponieważ me rany już zaczynały zdradziecko się goić.

   Wolno, kropla po kropli, moja krew leniwie kapała, jak gęsta żywica, na kulę umieszczoną tuż nad ołtarzem. Powierzchnia tego małego księżyca chciwie spijała każdą z mych cennych i nielicznych kropel. Moje ręce niestety zbyt szybko przestały krwawić, a księżyc zakończył wchłanianie mego drogocennego płynu.

   Kiedy znikła ostatnia z kropel usłyszałam jeden, zsynchronizowany szelest. Jakby ktoś, wypowiedział niesłyszalną komendę. Wszyscy, bez wyjątku pochylili się do przodu. Przyjęli odpowiednią pozycję, aby lepiej przyjrzeć się niepodważalnemu werdyktowi wyroczni.
Również i ja, przybliżyłam swoją twarz do miniatury. Spoglądałam na nią z dziwną obawą, ale i z nadzieją.

   Nagle mlecznobiałą mgłę, we wnętrzu księżyca, zaczęła zdobić szkarłatna, gruba nić. Wiła się bezustannie w tym zamkniętym naczyniu niczym wąż. Czerwone języki pigmentu leniwie przejmowały kontrolę i wypełniały całą wolną przestrzeń miniatury.
Ostatecznie, stałam teraz przed małą kopię krwistej pełni. Zaskoczona spoglądałam bezradnie na ołtarz. Niestety, ku mojej rozpaczy, mgła pod księżycem nadal była taka sama jak na początku lekka, eteryczna i prawie bezbarwna.

   Wytrwale czekałam pełna nadziei. Niestety, wszelkie procesy w tej małej kuli ustały.

Nikt się nie odzywał.
Dookoła zapanowała przejmująca cisza.
Dochodził do mnie jedynie delikatny i jednostajny rytm przepływu krwi w żyłach zgromadzonych tu zmiennych. Wszyscy oni, byli jak jeden, idealnie zgrany organizm, przed którym stałam ja, Emily.
Ten rytm, był teraz dla mnie niczym bęben nadający rytm do ucieczki.

Ponownie to zrobiłam!
Ponownie los ze mnie zadrwił, dając wcześniej odrobinę nadziei.

   Sparaliżowana strachem podniosłam wzrok na wszystkich tu zebranych. Teraz, musiałam ponieść konsekwencje wyroku nałożonego na mnie przez matka natura.
Wśród zgromadzonych szukałam jakiegoś wsparcia lub pocieszenia. Na próżno, moje starania były nadaremne. Na twarzach wszystkich tu zabranych malował się jedynie olbrzymi szok. Czułam się bezradna i osamotniona. Byłam przerażona, ponieważ była to moja ostateczna próba.

Co teraz ze mną będzie ?
Gdzie teraz pójdę ?

   Wtedy go ujrzałam.

Stał z boku, oparty o starożytną kolumnę i patrzył mi prosto w oczy jakby zaglądał w głąb mej udręczonej duszy.

Uśmiechał się delikatnie.

Czyżby moje porażka tak bardzo go uszczęśliwiała ?

~~~~

* Moi drodzy przychodzę do Was z pewnym ogłoszeniem.

  Postanowiłam zacząć poprawiać pewne rozdziały PIERWSZEJ. Wiem, nie będą jeszcze doskonale (nie jest to finalna korekta) ale przynajmniej w końcu będę mogła spać spokojniej. Nie obawiajcie się, nie planuje niczego zmieniać w mojej historii, co najwyżej „coś" dodam (ale nie koniecznie). Po prostu, przez te kilka miesięcy moja „twórczość" troszkę ewoluowała i pewne rozdziały wymagają odrobiny „ociosania".

Poprawione rozdziały będą miały w tytule *.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, Kasia.

Pierwsza (TOM 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz