Z racji posiadania zapasów krwi, które piłam na przemian ze zwierzęcą, nareszcie mogłam nadrobić stracony czas. Zmierzałam prosto na południe. Okropnie dłużyła mi się ta droga. Nie mogłam doczekać się spotkania z moją Nataszą. Otaczała mnie jedynie zimna biel przełamana czarnymi pniami drzew. Las zapadł w zimowy sen. Wpadł w coroczną hibernację. Pod moimi butami skrzypiał jedynie śnieg, a stalowe chmury skrywał błękit nieba.
Myślami znów uciekłam do chaty. Starałam się zrozumieć co tam właściwie zaszło. Zapach z chaty w dalszym ciągu uporczywie mi towarzyszył. Wciąż nie dawał o sobie zapomnieć, otulam mnie swoją wonią jak kokon. Zauważyłam, że dzięki niemu czułam się bezpiecznie i spokojnie.
Opuszczając chatę odkryłam, że ktoś bardzo wytrwale walczyć o moje życie. Byłam mu za to ogromnie wdzięczna. Ciekawiło mnie jak tego dokonał. Jak wyrwał mnie z macek śmierci. Prawdopodobnie sama nie dałabym sobie rady. Moje ciało nosiło ślady przypaleń i licznych bardzo głębokich ran. Wiem, że przed „wypadkiem" , którego nadal nie mogłam sobie przypomnieć, byłam u kresu sił.
Co prawda rany już prawie się zagoiły, a za moment, dzięki syntetycznej krwi standardowo nie będzie po nich śladu.
Jednak jedna drobna kwestia nie dawała mi spokoju. To nie było dla nas normalne. Na pierwszy rzut oka moje ręce wyglądały jakby zostały delikatnie porysowane. Między bladymi śladami po ranach utworzyła się prawie niewidoczna sieć, jakby splątany bluszcz oplątał moje ręce. Było to dziwne, ciała wampirów nigdy nie nosiły podobnych obrażeń. Zawsze były czyste, bez wszelkich skaz. No cóż mam nadzieję , że po zażyciu całego zapasu krwi pozbędę się tych nietypowych uszkodzeń. Wystarczy mi już kłopotów, za chwilę mam zmierzyć się z nowym życiem i szkołą. W końcu będę taka jak wszyscy. Przypuszczam, że zajmie mi to chwilę ale w końcu wtopię się w szkolny tłum.*****
Czas w końcu zaczął biec szybciej. Śnieg topniał, a dzień był coraz dłuższy. Las dosłownie eksplodował od budzącego się życia... Ach , wiosna. Pomimo, że zawsze kojarzyłam ją z mymi nieszczęsnymi urodzinami, była to moja ulubiona pora roku. Te zapachy, kolory aż chciało się żyć.
Nareszcie nastał dzień, na który czekałam od dnia narodzin. W końcu doszłam do Nowego Orleanu. Za nim był cel mojej podróży... szkoła.
Krok za krokiem maszerowałam ścieżką wzdłuż której rosły olbrzymie, stare dęby. Kierowałam się w stronę wykutej z brązu bramy. Kowal, który wykonał to cudo musiał być mistrzem w swojej dziedzinie. Brama pomimo swoich rozmiarów sprawiała wrażenie delikatnej i lekkiej. Pręty wiły się niczym powój układając się w kształt pięknej kobiety. Z dumnie uniesioną głową zasiadała na tronie. W jednej ręce trzymała słońce, a w drugiej księżyc. U jej nóg leżał cały świat. Wszelkie istoty i zwierzęta składały jej hołd. Patrząc się na to dzieło poczułam na karku powiew zimnego powietrza. Obraz wykuty z metalu wzbudzał respekt. Podeszłam bliżej. Filigranowa konstrukcja wrót sprawiała wrażenie nietrwałej. Odnosiłam wrażenie , że przy najmniejszym dotyku lub powiewie wiatru skrzydła bramy rozpadnę się w proch.
-No cóż, mam nadzieję, że wyczerpałam już swój zasób pecha. No Emily do przodu. Raz się żyje. Wchodzisz. Maksymilian mówił, że zamki same powinny ustąpić.
Gdy dotknęłam wielkiej, ozdobionej gałki coś w niej kliknęło i ukłuło mnie w sam środek dłoni. Sekundę później usłyszałam dźwięk przesuwanego z wolna metalu po metalu. Brama zaczęła lekko się otwierać.
Nareszcie zrobiłam krok do przodu. Nikogo nie widziałam. Cały teren był pusty, jakbym była jedyną żywą osobą w tym miejscu. W kontraście do bramy budynek szkoły był masywny i nowoczesny. Jego elewacja zgrabnie łączyła szkło i metal. Gdzieniegdzie dla akcentu dodano elementy z szarego betonu.
Przed wejściem zobaczyłam wysokiego i bardzo szczupłego mężczyznę. Przypominał mi pasikonika. Miał lekki zarost i czarne, lśniące w słońcu włosy. Włosy zgrabnie upięte były w elegancką małą kitkę. Mężczyzna miał na sobie dopasowany ciemno zielony garnitur, a na jego twarzy odmalowany był spokój i lekki półuśmiech.
CZYTASZ
Pierwsza (TOM 1)
Werewolf„Nagle naszła mnie nieodparta ochota aby znów dotknąć jego oznaczeń. Dosłownie przyzywały mnie do siebie. Były jak magnez przyciągający mnie do niego. Zagryzłam dolną wargę i wyciągnęłam rękę w jedynym i możliwym, w tej chwili kierunku. Logan przes...