XLIX

342 45 4
                                    

Zgodnie z planem w dzień przed świętami wszyscy z peronu dziewięć i trzy czwarte udali się w kierunku mugolskiego parkingu, gdzie miał czekać na nich Fleamont. Mężczyzna stał przy samochodzie, opierając się o otwarte drzwi kierowcy i gdy tylko wyszli zaczął do nich machać.

- Cześć chłopcy! - zawołał, gdy zbliżali się do auta. - Jest jeden problem. Muszę załatwić kilka spraw na Pokątnej zanim pojedziemy do domu, więc mogę was gdzieś podrzucić na ten czas, jeśli nie chcecie iść ze mną.

Huncwoci, po krótkiej naradzie, wytypowali Jamesa na swojego przedstawiciela.

- Pojedziemy z tobą i się poszwędamy po ulicy, ale nie będziemy ci przeszkadzać.

Z ust Fleamonta wydobył się typowy ojcowski chichot.

- Wy? Przeszkadzać? Nigdy w życiu! - Jego uradowana twarz zaczęła znikać z ich pola widzenia, gdy mężczyzna wszedł do środka. Wszyscy zajęli miejsca i ruszyli w kierunku ulicy Pokątnej. Przez całą drogę Remus zastanawiał się jak to możliwe, że chaos wprowadzany przez czwórkę niedojrzałych szesnasto- i siedemnastolatków nie irytował ojca Pottera, a raczej go bawił. Gdyby on sam był ojcem, zatrzymałby się przy najbliższej okazji i pozbył tych szkodników. Poczuł ulgę, że nie miał dzieci, bo uznał siebie samego przez tę wizję za fatalnego ojca.

Rozdzielili się z tatą Rogacza dopiero na pokątnej, gdzie wstąpili do jednej z zatłoczonych tego dnia kawiarni. Lupin bardzo chciał porozmawiać z Syriuszem, ale nie było to aż tak proste, jak wymarzył to sobie jeszcze w Hogwarcie. Zwyczajnie się bał, że mimo tego wszystkiego, co się między nimi wydarzyło, coś się nie powiedzie. Obawiał się też, że wróci do swojego poprzedniego stanu - ludzkiej reprezentacji śmierci. To byłoby dla niego nie do wytrzymania. Dlatego też był sfrustrowany swoim własnym zachowaniem, wewnętrznym rozdarciem.

Peter widział tę frustrację (którą, jeśli nie było się kompletnie ślepym, dało się zauważyć już na drugim końcu ulicy), więc gdy weszli już do środka i wybierali stolik podbiegł do Blacka.

- Łapo - zwrócił się do niego cicho, by walczący z myślami Remus ich nie słyszał. - Zrób coś dla mnie i porozmawiaj z tym zdenerwowanym panem. Nie wiesz tego ode mnie, ale prawdopodobnie, z moich obserwacji, chłop próbuje z tobą poważnie porozmawiać od dwóch tygodni i nie wie jak zacząć.

Następnie spojrzał na niego sugestywnie, jakby wzrokiem próbował go popchnąć. Syriusz zapatrzył się na Lupina, próbującego poradzić sobie ze zdjęciem płaszcza, bo James nadal kazał im się ubierać jak dzieci idące na sanki. Spojrzał z powrotem na Pettigrewa.

- Weźmiemy dwuosobowy - zasygnalizował, co wywołało na twarzy niższego zwycięski uśmiech. Rozdzielili się więc tak: Black porwał Lupina, a Pettigrew Pottera.

Remus był niezwykle zdezorientowany, gdy Łapa pociągnął go za rękę do osobnego stolika, ale nie protestował. Problemy chyba w końcu zaczęły się rozwiązywać same. Usiedli naprzeciwko siebie przy stoliku obok okna, patrząc na spadający powoli śnieg. Byli nim zafascynowani.

Oboje trzymali swoje ręce na stole. Lunatyk tego nie zauważył, ale Łapa oderwał wzrok od śniegu i spojrzał na jego dłonie - całe szare, prawdopodobnie zimne. Często zastanawiał się jak to możliwe, że Lupin naprawdę żyje mając tak lodowate ręce. Może nie żył, może był tylko wytworem jego wyobraźni. Prawda była taka, że jego obecność w tamtym miejscu była cudem - gdyby nie sprzyjające okoliczności, odwiedzaliby go dziś na cmentarzu. Nie potrafił tego zrozumieć, ale przykro było mu wiedzieć, że Remus nie jest jeszcze zdrowy. Remus nie był zdrowy... Można było najwyżej powiedzieć, że jego stan był stabilny, ale on nie wyzdrowiał, nie został wyleczony. Innym przykrym faktem było to, że to nie on go uratował. Wszystko, co się wydarzyło, było efektem zwykłego przypadku, on o tym wiedział. W zasadzie, jedynie pogorszył sytuację, bo jak się okazało, nie potrafił uspokoić swojego przyjaciela w obliczu śmierci. Był... Bezradny. Los chciał, by Remus przeżył, ale to nie zdarzy się już po raz kolejny. Teraz musiał więc zrobić wszystko, by nie było kolejnego razu.

Bardzo powoli i delikatnie przesunął swoją dłoń, by ledwo stykała się z tą Remusa. Nie był pewien, czy to był dobry moment. Lunatyk spojrzał na niego, więc nie było już odwrotu. Black chwycił jego obie dłonie w swoje, próbując je ogrzać.

- Myślisz, że są takie zimne, bo smutek przez nie ucieka? - zapytał cicho, nie potrafiąc spojrzeć chłopakowi w oczy.

- Myślę, że jeśli tak jest, to jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie. - Lunatyk jedynie się zaśmiał. Nie bał się już ludzi dookoła, wiedział, że ma przy sobie takich, którym mógł ufać i to mu wystarczało. Dłonie Łapy lekko drżały, ale nie stanowiło to problemu. Chyba nikt nie byłby spokojny, gdy w jego sercu plątało się tak wiele emocji. - Musimy porozmawiać. Zdecydowanie musimy.

Dopiero wtedy Black uniósł na niego wzrok. Puścił jego dłonie i jedynie oparł głowę na własnych.

- Czyli... - zaczął powoli, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. - Chciałbyś spróbować? No wiesz... Być ze mną? Razem?

Remus wewnętrznie był załamany tym, jak bardzo niezręczna była ta sytuacja, więc postanowił zrobić wszystko, by to zmienić.

- Tak. Strasznie bym chciał. Ostatnio... Wszystko działo się bardzo szybko, za szybko. Większość czasu spędzaliśmy po prostu na tym, żebym wyzdrowiał. Nie chcę, żeby nasza przyjaźń, całej czwórki, ani uczucie, które do ciebie żywię, upadło. Jesteś dla mnie bardzo ważny i czuję, że może nam się udać.

Black uśmiechał się uroczo i niewinnie, ale wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że w głowie skakał z radości.

- Powiedz po prostu, że mnie kochasz - wymamrotał, bo interpretacja skomplikowanej wypowiedzi Lupina była dla niego trudna. A Lunatyk tylko się lekko zarumienił i uśmiechnął.

- Tak, kocham. Cholernie.

Twój Zapach Mnie Leczy ¦ 𝚆𝚘𝚕𝚏𝚜𝚝𝚊𝚛Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz