XLVII

420 42 10
                                    

Cześć, chyba wracam :) Postaram się coś na święta jeszcze napisać, miłego dnia!
______________________________________

Następnego dnia, czyli w niedzielę, śniadanie przebiegało dość nietypowo. Syriusz i Remus co jakiś czas spoglądali na siebie z uśmiechem, będąc jednak dziwnie cicho. James z trudem powstrzymywał się od wypytania ich o wczorajszy wieczór, a Peter... W zasadzie nie wiedział o niczym. Odbywał wtedy szlaban u Filcha, więc Black nie pytał go o pomoc. Wiedział, że woźny ich zabije, jeśli Pettigrew nie przyjdzie, a James i Regulus dobrze poradzili sobie z przygotowaniami. Glizdogon natomiast traktował to inaczej - wolałby olać szlaban i pomóc przyjaciołom, cieszyć się razem z nimi. Dlatego też nie rozumiał napięcia między nimi tego ranka.

- Chłopaki, co się dzieje?

James roześmiał się i upuścił widelec.

- Byli na randce wczoraj, a od tego czasu się do siebie tak złowieszczo uśmiechają. Idźcie się ruchać i problem z głowy, ja jebię...

Black rzucił w niego tostem. Lupin posunął się dalej i celował w Pottera widelcem, ale Lily w porę go zatrzymała. Ostatecznie osiągnęli swój cel - Rogacz nie odezwał się do końca śniadania. To znaczy, zanim całkowicie zamilkł, marudził pod nosem przez minutę, że strasznie agresywni są, i że powinni się uspokoić. Rzucił nawet coś w stylu 'matki was nie nauczyły, że nie bawi się jedzeniem?', ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Poza tym chwilę później sam zaczął bawić się widelcem.

Po śniadaniu Pettigrew zatrzymał dwójkę swoich przyjaciół, by wypytać ich o wczorajszy wieczór. Był ciekaw, w końcu się przyjaźnili. Jeśli ta przyjaźń miała się nie rozpaść, musieli rozmawiać i przede wszystkim ufać sobie nawzajem. Prawda była taka, że od próby Lupina Huncwoci nie byli już tacy sami, byli sobie... Dalecy. Peter bał się głównie dlatego, że innych przyjaciół nie znajdzie, o czym wiedział. Huncwoci to dziwacy, którzy akceptowali się nawzajem. Znali się bardzo długo i wiedział, że już nikomu w swoim życiu nie zaufa tak, jak im. Bo to była właśnie miłość - nie romantyczna, ale przyjacielska, coś, co ich łączyło. Nie chciał ich stracić, ale najwyraźniej wszystko zmierzało w takim kierunku.

- To jak to było? - zapytał, kiedy idąc już między nimi jedną rękę zarzucił na szyję jednego, a drugą na drugiego, częściowo ich przytulając. Udawał uśmiech, ale z drugiej strony było mu przykro, że o tak ważnej rzeczy dowiaduje się z opowieści.

- Dość... - zaczął Lupin. - Specyficznie. Trochę niezręcznie, ale też zajebiście.

A Blackowi, jak wiadomo, pochlebstwa sprzyjały, więc kąciki jego ust wyraźnie się uniosły. Chwilę później jednak uśmiech ten zniknął z jego twarzy na wskutek kichnięcia. Najpierw jednego, a później drugiego. Przyjaciele odsunęli się od niego gwałtownie.

- Jest ok, żyję - zapewniał ich, ale chwilę później znów kichnął, więc mu nie uwierzyli. - Pewnie mam na coś alergię, chodźmy stąd.

Jak się później okazało, nie była to alergia, z czego Black zdał sobie sprawę dopiero wieczorem, w pokoju wspólnym. Gardło bolało go tak mocno, że nie mógł się prawie odezwać. Z jednej strony Lupin uznawał to za błogosławieństwo i dar z nieba, bo nie musiał słuchać żadnych wypowiadanych przez Syriusza głupot, ale jego sumienie podpowiadało mu, że powinien mu współczuć. Łapa, z całymi czerwonymi polikami, otulony przez Jamesa dwoma kocami, a mimo tego trzęsący się z zimna był co najmniej smutnym widokiem. Remus podszedł do niego, usiadł obok i zaczął głaskać jego ramię.

- Potrzebujesz czegoś? - zapytał, a Black pokręcił głową i próbował dłonią pokazał chłopakowi, żeby się nie zbliżał. Myślał nad pójściem do pielęgniarki, ale w stanie, w którym nie mógł nawet z bólu ruszyć ręką, mógł to być problem. James zaczął panikować, raczej rzadko którykolwiek z nich chorował. Latał po pokoju jak przerażona matka. Chciał nawet przykryć przyjaciela kolejnym kocem, przed czym powstrzymał go Peter.

Twój Zapach Mnie Leczy ¦ 𝚆𝚘𝚕𝚏𝚜𝚝𝚊𝚛Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz