IV

1.7K 128 48
                                    

- Wy nigdy nie dorośniecie, co?

Właśnie w ten sposób Remus przywitał się ze swoimi przyjaciółmi w pokoju wspólnym, gdy skończyli lekcje, a on wrócił od McGonagall, z którą omawiał możliwe terminy na dodatkowe zajęcia z transmutacji. Czasem nie miał słów na swoich przyjaciół, tak samo było teraz.

- No co? Nie podoba Ci się? - zapytał Syriusz, chwilowo odrywając się od wykonywanej czynności i patrząc na Lunatyka.

- Nie żeby coś, ale to jest jebany zamek z poduszek - zauważył Lupin, a Potter, który przez chwilę lewitował trzema poduszkami, opuścił różdżkę. Poduszki bezwiednie opadły na podłogę, a Potter odwrócił się i spojrzał na niego z wyrzutem. Znów podniósł różdżkę i poduszki z podłogi wylądowały na twarzy Remusa.

- Nawet nie wiesz, Lunio, że rozpętałeś wojnę, obrażając mój zamek. To będzie wielka bitwa!

Ale Remus nie miał humoru na bitwę. Odpychał od siebie wszystkie poduszki w drodze do dormitorium. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że to głównie wina zbliżającej się pełni. Posprzątali poduszki i przyszli do niego, by go pocieszyć. Nie było to łatwe, bo ten czas miesiąca zawsze robił swoje, ale mieli w tym wprawę. Nakarmili zestresowanego Lupina czekoladą i omówili plan wymknięcia się ze szkoły. A Remus miał o wiele więcej zmartwień, niż im się wydawało.

Wieczorem Remus miał patrol razem z Lily Evans, z którą również się przyjaźnił. W tym roku jednak jej obecność nie sprawiała mu takiej przyjemności jak kiedyś. Nie wiedział dlaczego, po prostu tak było i musiał się z tym pogodzić. Nie chciał sprawiać jej żadnej przykrości, bo nadal ją lubił, więc grał, jakby wszystko było w porządku.

Nie wiedziała o jego likantropii i nigdy nie miała wiedzieć. Była jego przyjaciółką, dlatego nie chciał obarczać jej tym problemem. Wiedział, że to niesamowita dziewczyna i od razu chciałaby mu pomóc. Nie chciał jej ranić, bo mimo, że ostatnio towarzystwo wszystkich (w tym samego siebie) mu przeszkadzało, to nadal zależało mu na tych wszystkich ludziach. Nie wiedział, że potrzebował bliskości i dlatego o nią nie prosił.

On i Lily spacerowali korytarzem, żwawo rozmawiając. Remus zauważył, że dziewczyna jest zestresowana, więc postanowił z nią o tym porozmawiać.

- Hej, wszystko w porządku? - zapytał spokojnie, gdy skręcali w lewo.

- Tak, jest ok - odpowiedziała bez przekonania, więc Lupin wiedział, że kłamała.

- Wyglądasz na zestresowaną - zauważył, i odwrócił w jej stronę głowę, czekając na odpowiedź. Nie chciał na nią naciskać, ale chciał jej w jakiś sposób pomóc, jeśli mógł.

- Chodzi o to, że... Wiesz, jak jest. Moja rodzina to mugole, boję się o nich strasznie. Te morderstwa ostatnio... Przecież to się dzieje też w rodzinach czarodziejów! Jeśli coś im się stanie... - Nie płakała, ale oczy zaszkliły jej się niebezpiecznie. Wiedziała, że może mu o tym powiedzieć, czuła, że ją wysłucha i zrozumie. W końcu on sam był półkrwi.

Znał ją jako silną psychicznie dziewczynę. Dodatkowo była pomocna, nieraz pomogła mu już w jego problemach. Potwornie urocza, więc Remus, mimo że sam nie byłby w stanie z nią być, wcale nie dziwił się, że podobała się Jamesowi.

Przytulił ją. Tego w tamtym momencie potrzebowała - wsparcia w formie przytulasa. Nie mogła być mu wtedy chyba bardziej wdzięczna. Cieszyła się, że ją rozumiał. Zastanawiała się nawet, jak to jest, że Remus przyjaźni się z Potterem.

Po patrolu Remus standardowo wrócił do dormitorium, od razu kładąc się spać. Choć wiedział, że jak co noc i tak nie zaśnie. Dlatego też książka, które leżała codziennie na jego szafce nocnej i dziś nie pozostała sama. Czytanie ratowało jego myśli od błąkania się bez celu po jego głowie. Udało mu się w końcu zasnąć. Budził się jednak co kilkanaście minut.

- Lunio, ty jednak śpisz, wow - usłyszał nad swoją głową głos Pottera, który od razu go rozbudził. Lupin usiadł na łóżku i przetarł oczy. Cieszył się wewnątrz z tego, że James myślał, że jego przyjaciel spał. Może w końcu da mu spokój.

- Hej - rzucił Lupin, minimalnie się uśmiechając. Wstał i poszedł się ubrać, chwilę później wrócił i wszyscy wyszli na lekcje. Czekali przed salą, aż profesor Sprout przyjdzie i ich wpuści.

Dziś w nocy miała być pełnia, więc nie miał wiele siły. Szykował się psychicznie na kolejny ból. Przyzwyczaił się już do tego, ale nadal nienawidził tego czasu. Nawet sama myśl o uczuciu podczas przemiany go przerażała. Łapa najwyraźniej to zauważył, bo już chwilę później stał obok Lupina.

- Wszystko w porządku? - zapytał już chwilę później.

- Poza tym, że dzisiaj pełnia, to tak - rzucił smutno Remus. Kłamał, poza pełnią było jeszcze gorzej, ale o tym to już nikomu nie mówił.

Na zewnątrz był starym budynkiem, ale nikt nie zauważał, że w środku jest ruina. Nikt nie zauważał, bo on sam nie chciał, by ktokolwiek wiedział. Nie pozwalał sobie pomóc, nie potrzebował pomocy. Dawał sobie świetnie radę sam, a przynajmniej tak mu się zdawało. Był według siebie potworem, to fakt, ale przyzwyczaił się do swojej roli niszczenia życia swoich przyjaciół. Wyniszczał ich tak samo, jak wyniszczał siebie. Tak uważał, ale jego zdanie było zupełnym przeciwieństwem prawdy.

Syriusz położył mu dłoń na ramieniu. Spojrzał mu w oczy ze współczuciem i uśmiechnął się. Co już wcześniej Remus zauważył, uśmiechy jego przyjaciół były bardzo zaraźliwe nawet wtedy, gdy człowiek nie miał zamiaru ani trochę się uśmiechnąć, gdy był w totalnej rozsypce. I tak Lunatykowi, któremu do śmiechu już od dawna nie było, na twarz wbiła radość. Rzadko się uśmiechał, ale jak już to robił, było to dla Huncwotów jeszcze cenniejsze, niż najdroższe rzeczy na świecie czy bogactwo. Chwytali każdy moment, gdy kąciki ust Lupina unosiły się i zapamiętywali na długo. Zapomnieli nawet, że kiedyś mogli go widzieć rozweselonego codziennie.

Pani Sprout przyszła niedługo potem i wpuściła uczniów do sali. Rozeszli się do swoich miejsc i słuchali poleceń nauczycielki. Po lekcjach Remus dał się namówić przyjaciołom na wypad do Hagrida, z którym lubili sobie czasem porozmawiać. Szli przez błonia do chatki gajowego, roześmiani, choć Lunatyk śmiał się najmniej. Zapukali do drzwi, gdzie pół-olbrzym im otworzył. Na widok Huncwotów na jego twarz wbił szeroki uśmiech, którym podzielili się z nim już u progu.

- No, myślałem, że już nie przyjdziecie - powiedział uradowany i wpuścił ich do domu, a oni usiedli przy stole.

- Jasne, że jesteśmy - oburzył się Potter. - My byśmy nie przyszli?

Na jego słowa wszyscy się roześmiali, ale jeden śmiech był sztuczny.

Twój Zapach Mnie Leczy ¦ 𝚆𝚘𝚕𝚏𝚜𝚝𝚊𝚛Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz