XIII

1K 100 77
                                    

Szybką reakcją wykazał się profesor Richardson. Ledwo usłyszał głośny huk, a już był przy nich i pomógł obolałemu Remusowi wstać. Szybko podbiegł do Pottera i Blacka.

Lupin odetchnął z ulgą, gdy tylko okazało się, że jego przyjaciele żyją i są przytomni. Nauczyciel jednak zabrał całą trójkę do skrzydła szpitalnego. Rogacza i Łapy nie ominął wykład na temat ich bezmyślnego postępowania, ale tym razem się z nim zgadzali. Nie zauważyli, że Remus, mimo że był najmniej poturbowany z Huncwotów, cierpiał najbardziej.

Jego myśli wciąż krążyły wokół jednej sprawy. Mógł ich po prostu zabić, a wina za to, że teraz wyglądają i czują się w taki sposób spoczywała na nim. To zapoczątkowało w jego głowie jedną, złośliwą myśl: 'musisz się za to ukarać, Lupin'.

Jako osoba, która ucierpiała najmniej, Lupin wyszedł ze skrzydła szpitalnego pierwszy. Szybkim krokiem szedł do dormitorium w nadziei, że nie spotka tam Petera. Na jego szczęście, lub bardziej nieszczęście, pomieszczenie było zupełnie puste. Rozpłakał się, nie zważając, czy ktoś teraz wejdzie, czy nie.

Szybki ruch sprawił, że w jego dłoni znajdowała się różdżką. Chwilę zastanawiał się, trochę wahał, bo to w końcu ciężki ruch. Nie zamierzał z tym jednak skończyć, to jeszcze nie czas. Zaklęcie diffindo minimalnie przecięło jego skórę przy nadgarstku. Krew nie wydostała się z zadrapania, bo nie było ono głębokie. Pojawiły się tylko małe jasne kreski, które później delikatnie poczerwieniały.

Lupin syknął cicho z bólu. Nigdy wcześniej nie robił czegoś takiego, toteż jego skóra nie była przyzwyczajona. Nawet nie wiedział, jakie piekło rozpętał. Nie wiedział, że z czasem skóra przyzwyczai się, a na jego ciele zabraknie już miejsca na nowe przecięcia. Narazie żył w błogiej nieświadomości, że niedługo tylko to będzie go w stanie uratować.

Poczuł się przez chwilę wolny od wszystkich problemów, ale to były sekundy. To nie był zły ból, ten był przyjemny. Naprawdę, chwilowo poczuł się dobrze. Na tyle dobrze, że wstał, otarł twarz i ruszył dalej. W drodze ukrył rękaw, bo choć ślad był niewielki i mało widoczny, wolał, by nikt przez przypadek go nie zauważył. Wtedy miałby jeszcze więcej problemów niż ma teraz.

Zastanawiał się długo, jak to działa. Przeczuwał, że zapominał na chwilę o problemach, bo na głowie miał inny. Ból wyrzucał z jego głowy na chwilę wszystko i pozostawiał tylko panikę. Panikę i uczucie psychozy, które nakazywało mu ciąć więcej i głębiej.

Narazie jednak szedł do skrzydła szpitalnego po swoich przyjaciół. Nie było z nimi aż tak źle, jak mu się początkowo wydawało. Czy to jednak zmieniało cokolwiek? Nie, nie powinien tego robić, a jednak dał się wciągnąć w ich głupie pomysły. Miał teraz jednak więcej problemów na głowie. Słabo widoczne różowe przecięcia na jego nadgarstku były dla niego nowe i niezrozumiałe, choć miał się do nich wkrótce przyzwyczaić.

- Cholera, Remus, nic ci nie jest? - Black i Potter otoczyli go troską. Lupin milczał i mimo, że bardzo próbował, jego usta dziś nie potrafiły ułożyć się choćby w najmniejszym uśmiechu. Nie odezwał się już do końca dnia, ale przyjaciele nie mieli mu tego za złe. Musiał odpocząć, a przynajmniej tak uważali. Remusowi bardzo natomiast podobała się ta cisza wokół niego. Była jak taka przestrzeń między jego myślami a nim, która teraz nie dawała mu przepuścić nic złego do swojej głowy. Miał taką chwilę własnego spokoju i uwolnienia od koszmarów własnego umysłu. Ale nic nie mogło trwać wiecznie, a już z pewnością nie tak długo.

Lunatyk szybko przekonał się, że jego nowa metoda na problemy nie jest tak skuteczna, jak ją sobie wyobraził w głowie. Miała swoje warunki, a nie były one na pewno korzystne. Bo gdyby za wieczne szczęście płaciło się jedynie małym przecięciem, to na świecie nie byłoby już chyba smutku. Więc samookaleczanie może i pomogło mu raz, ale nie mógł na tym skończyć. 

Czy się bał? Nawet bardzo - wiedział, że cos takiego nie jest zdrowe, ale nie wyobrażał sobie prosić o pomoc. Albo zostałby wyśmiany, uznany za atencjusza i stracił wszystkich przyjaciół, albo ktoś zaoferowałby mu pomoc, po czym po paru dniach zapomniałby o problemie i żył jak dawniej, albo po prostu nikt by nie zareagował. A Lupin potrzebował wsparcia, którego nikt nie mógł mu dać, niezależnie od tego, czy by mu powiedział, czy nie. Uważał, że przy czymś takim nie ma pomocy. Poza tym twierdził, że to tylko chwilowa fala stresu. Ciekawe tylko, dlaczego ten 'stres' zostawiał blizny na jego ciele...

Twój Zapach Mnie Leczy ¦ 𝚆𝚘𝚕𝚏𝚜𝚝𝚊𝚛Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz