XXVIII

654 66 0
                                    

Od przyjacielskiego spotkania minęło kilka tygodni, i choć jego samopoczucie na to nie wskazywało, Lunatyk szczerze wierzył, że będzie lepiej. Trudno powiedzieć, jak bardzo się mylił, bo ten dzień miał być małemy wstępem do przełomu jego życia, w negatywnym tych słów znaczeniu.

Rano dostał sowę od Syriusza, który chciał się z nim spotkać. Często zdarzało im się w wakacje spotykać we dwójkę, więc nie było to dla niego nic dziwnego, dodatkowo był bardzo szczęśliwy, że może z nim spędzić czas. Wszystko zapowiadało się tak pięknie...

Remus szybko się ubrał i posprzątał pokój, który od kilku dni znajdował się w dość dużym nieładzie. Nie miał chyba zwyczajnie na to siły ani czasu, bo jego myśli wiecznie krążyły wokół ważniejszych spraw. Wiedział, że Black by go za to nie osądzał, ale nie chciał, żeby przyjaciel przestał mu ufać, że wszystko jest w porządku. Syriusz już mu w tej sprawie nie ufał, ale o tym Lunatyk nie miał pojęcia.

Łapa szedł w kierunku domu Lupina, zastanawiąjąc się, co może zrobić, by poprawić humor Huncwotowi. Długo myślał też, jak przekazać mu informację, o której z Potterem się dowiedzieli. Naprawdę chciał, aby wszystko zwyczajnie wróciło do normy, aby jego przyjaciele przestali się bać. Jego dzisiejszy towarzysz jednak bał się czegoś innego, kogoś innego, a mianowicie samego siebie.

Rodzice Lupina jak zwykle mieli wrócić późno z pracy, więc gdy tylko usłyszał pukanie do drzwi wiedział, że to Syriusz. Podbiegł szybko i otworzył mu drzwi. Przytulili się na powitanie i poszli do pokoju Lunatyka, który był choć trochę chłodny w ten upalny dzień.

- Jest ważna sprawa - rzucił Łapa zaraz po wejściu. Widać było, że trochę się irytował, a trochę ekscytował. - Dumbledore chce z nim walczyć. Zbiera armię. Nie pozwala nam w tym uczestniczyć, dopóki jesteśmy uczniami, ale napewno uda się go przekonać.

- Świetnie. - Uśmiechnął się promiennie i usiadł na łóżku.

- Będziemy chcieli dołączyć, nie chcę patrzeć i nic nie robić - rzucił i westchnął. - Nie chce patrzeć, jak umierają i stać bezczynnie.

- I nie będziesz. Dumbledora łatwo będzie przekonać.

- Wiem, ale znając życie i tak mało osób dołączy. Mają gdzieś to, ilu ludzi może przez nich zginąć.

Mimo początkowo grobowej atmosfery, bo Łapie było naprawdę przykro, że jeszcze nie może wstąpić do zakonu, Lunatykowi szybko udało się go rozweselić. Spędzili razem cały dzień, i gdy Syriusz opuścił jego dom, było mu trochę pusto. Niedługo później przyszli jego rodzice, którym postanowił opowiedzieć o planie.

- Chcemy dołączyć do Zakonu Feniksa. To organizacja walcząca z Sami Wiecie Kim. Chcemy zacząć działać.

- Chyba nie będziecie z nimi walczyć dosłownie?

Te słowa odbiły się w głowie nastolatka i pozostawiły dziwny niesmak. Jak to 'nie dosłownie'? Przecież on to bierze na poważnie, to nie jest głupia zabawa.

- Będziemy - odpowiedział po chwili namysłu. - Dlaczego mielibyśmy nie walczyć?

- Remus, zrozum, że się o ciebie martwimy. Lepiej, żebyś się w to nie mieszał.

Wtedy wyszedł z domu. Nie chciał słuchać bzdur mówionych przez tchórzy. Irytowała go myśl, że może ich stracić tylko dlatego, że zabronią mu walczyć. To te same osoby, które nie chciałyby stawić się Grindelwaldowi. Nie rozumieli powagi sytuacji, która dotykała Lupina i nie mieli pojęcia o jego problemach. Nie bał się umrzeć za słuszną sprawę nigdy, a zwłaszcza teraz, gdy zdarzało mu się do śmierci dążyć. Miał już po prostu dość ciągłego zatrzymywania go przez wszystkich.

Szedł ulicą i nie do końca wiedział, gdzie się kieruje, ale można stwierdzić, że prawie biegł. Jego nogi same wędrowały do przodu, jakby chciały uciec od toksycznej troski. Rozumiał, że się martwią - bolało go tylko, że jego zdanie i przekonania się dla nich nie liczą. Nie był już dzieckiem i wiedział, o co walczy, a przede wszystkim, że walczyć chce. Miał już zdecydowanie dość traktowania go jak kosmity, którego trzeba odciąć od społeczeństwa, 'bo jest inny'. Wyróżniał się, bo był niesamowity i mimo różnic normalnie funkcjonował. Dodatkowo miał swoją opinię oraz prawo do niej, którego nie respektowali jego rodzice. Był wkurzony, ale nie chciał też zawracać przyjaciołom głowy. Wtedy pomyślał o kimś, kto podejdzie do sprawy obiektywnie, komu będzie się mógł wygadać.

W ten sposób Remus John Lupin skończył nad jeziorem ze swoim towarzyszem, Altonem Wyattem Avesem, rozmawiając i śmiejąc się, poprawiając swój humor. Cóż, nie było dobrze, Lupin o tym wiedział, więc śmiał się, póki mógł.

Twój Zapach Mnie Leczy ¦ 𝚆𝚘𝚕𝚏𝚜𝚝𝚊𝚛Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz